Pojęcie ethosu jest u swych greckich źródeł związane z obyczajowością (gr. ethos – obyczaj). Miało znaczenie przede wszystkim moralne, ale w wymiarze społecznym. Jak z jednej strony cnota-sprawność (gr. areté) przechodzi w przyzwyczajenie i przyczynia się do tego, że człowiek zawsze, łatwo i z radością potrafi coś wykonać, tak z drugiej strony obyczaj utrwalał stosunki, jakie panują w danym społeczeństwie, do tego stopnia, że nawet przestrzegano przed pochopną zmianą prawa, jeśli nie jest bardzo złe, ale do którego ludzie się przyzwyczaili.
Odwrotnie, prawo, aby było skuteczne, powinno wejść w obyczaj. Z biegiem czasu ethos nabierał coraz to nowych odcieni znaczeniowych.
Jak dawniej mówiono o ethosie rycerskim, tak dziś mówimy o ethosie zawodowym, zwłaszcza tych zawodów, które określane są mianem powołania, np. ethos lekarza, prawnika nauczyciela czy duchownego. Ethos oznacza wówczas nie tylko zasady postępowania charakterystyczne dla jakiejś społeczności, ale również wskazuje na istnienie naprawdę wysokiego standardu takiego postępowania. W przypadku zawodów-powołań chodzi przede wszystkim o ich ofiarność względem osób, którym służą: lekarz wobec chorego, prawnik wobec pokrzywdzonego, nauczyciel wobec dziecka, duchowny wobec swoich „owieczek”. Postawa ta wynika z faktu, że zawody- -powołania zogniskowane są bezpośrednio na człowieku, podczas gdy inne tylko pośrednio: kierowca prowadzi samochód, mechanik ten samochód naprawia etc., bezpośrednim przedmiotem pracy jest metal lub plastyk, a nie człowiek-osoba. Obok wymienionych już ethosów można jeszcze mówić o ethosie narodowym. Ma on wiele wspólnego z ethosem wymienionych już grup społeczno-zawodowych, ale obejmuje całe społeczeństwo, cały naród.
Ethos narodowy nie powstaje od razu, on krystalizuje się stopniowo, wymaga czasu. Polaryzuje się w momentach przełomowych, gdy toczy się walka o sprawy zasadnicze, czy to w wymiarze biologicznym (naród może być zagrożony wyginięciem, napadnięty przez jakiegoś agresora), czy to w wymiarze politycznym (naród może ulec zniewoleniu), czy to w wymiarze ideowym (naród może porzucić wiarę i ideały, jakie mu przyświecają). Gdy walka jest wygrana, zwycięstwo formuje charaktery narodu, tworząc kolejny element jego ethosu.
Tu jednak należy wyjaśnić samo pojęcie narodu. Posiada ono wiele wymiarów, z których dla nas najistotniejsze są trzy: biologiczny (naród, pokrewieństwo, wspólne pochodzenie – etymologia słowa na to wskazuje), polityczny (jako ogół obywateli, akcentowany zwłaszcza pod wpływem Rewolucji Francuskiej i Konstytucji Amerykańskiej), a wreszcie kulturowo- -cywilizacyjny (tzw. duch narodu, dziś minimalizowany). Zakresy tych znaczeń nie wykluczają się: ludzi może łączyć pokrewieństwo, obywatelstwo i kultura, ale nie musi. Ktoś pochodząc z obcego narodu (w całości albo po mieczu lub kądzieli), przyjąć może obywatelstwo w nowym dla siebie państwie, a nawet może uformować swoją kulturę w oparciu o to nowe państwo i środowisko, więcej, twórczo ją rozwijać (np. Józef Conrad będąc Polakiem z pochodzenia, przyjął obywatelstwo angielskie i rozwijał kulturę angielską). Może też być ktoś, kto należy do jakiegoś narodu, jest obywatelem, ale jego formacja kulturowa jest bardzo słaba, ledwo co czyta i pisze, nie zna dziejów ojczystych i rodzimej kultury.
O ile naród w sensie pierwszym i drugim (biologiczny, polityczny) pojawić się może w każdej cywilizacji, to naród w sensie trzecim (kulturowym) wyłania się tylko w cywilizacji łacińskiej (F. Koneczny). Tylko w cywilizacji łacińskiej tym ostatecznym czynnikiem formującym narodowość nie jest pochodzenie czy obywatelstwo, ale nade wszystko kultura. W ten sposób pojęcie narodu, dziś bardzo podejrzane, może być ocalone przed zarzutem nacjonalizmu czy nawet rasizmu. Kultura najsilniej łączy narodowość z osobowym, czyli z duchowym wymiarem życia człowieka. Wówczas też można zobaczyć, że w człowieku-podmiocie-osobie obecne są dwie własności: suwerenność i otwartość na transcendencję. Suwerenność, czyli zdolność do samostanowienia, oraz otwartość, czyli spontaniczne poznanie Boga jako racji i celu istnienia człowieka.
Ethos narodu w cywilizacji łacińskiej jest analogiczny do wskazanych własności posiadanych przez człowieka-osobę, albowiem ethos narodowy w cywilizacji łacińskiej jest pochodną koncepcji osoby, gdyż ostatecznie społeczeństwo w różnych formach organizacji swego życia służyć ma człowiekowi jako osobie. Poprzez suwerenność osobową każdego z członków danej narodowości suwerenny staje się sam naród. Ma to kapitalne znaczenie dla uwypuklenia różnicy między suwerennością w sensie łacińskim a suwerennością, jaka od czasów J. Bodina (1530-1596), zdominowała polityczną kulturę Zachodu. Wedle Bodina suwerenny jest tylko władca. To utorowało drogę do tzw. monarchii absolutnej, która faktycznie była despotyzmem.
Społeczeństwo jest w każdym państwie, nawet najbardziej totalitarnym, ale jako upodmiotowione i suwerenne jest tylko w cywilizacji łacińskiej. Podobnie religia była historycznie w każdym państwie (państwowy ateizm jest formą przymusowej antyreligii), ale jako wolna od państwowego przymusu tylko w cywilizacji łacińskiej.
I tu dotykamy sedna problemu, który stanie się bardziej wyrazisty, jeśli zobaczymy, co działo się w Europie pod kątem cywilizacyjnym w czasach, gdy zostaliśmy zalani „potopem szwedzkim”. Społeczeństwo europejskie przybrało na zewnątrz błyskotliwą szatę bizantyńską (splendor monarchii absolutnej będącej odpowiednikiem pozycji cesarza w Bizancjum), ale od wewnątrz porażone zostało makiawelizmem, któremu patronowały dwie zasady:
1. Podmiotem życia społecznego w kategoriach moralnych i politycznych jest tylko władca (zwany eufemistycznie księciem, a nie despotą).
2. Religia jest tylko narzędziem polityki władcy (cezaropapizm).
Taką właśnie teorię głosił N. Machiavelli (1469-1527) w swym jakże wpływowym Księciu. Pisał m.in. „Niech przeto książę oblicza się tak, aby zwyciężać i utrzymać państwo, wtedy środki będą zawsze uważane za godziwe i przez każdego chwalone...”. Oznacza to, że władca kierując się interesem państwa może popełnić wszelkie niegodziwości względem swoich poddanych, jak i obcokrajowców. I podobna zasada: „Władca może być nieszczery i podstępny, bo nie stanowi dlań problemu nadania wiarołomstwu pozorów prawa”. Tym razem pojawia się dodatkowy wątek: jest nim możliwość zalegalizowania czynów moralnie złych. Z kolei w tzw. księstwie mieszanym, aby utrzymać nowy nabytek, który pozostaje w obrębie tego samego kraju, należy zachować dotychczasowe podatki, nie zmieniać praw oraz „wystarczy wytracić ród panującego tam księcia”.
Czyli w relacjach międzynarodowych i międzypaństwowych dozwolony jest podbój, a nawet mord. Gdy chodzi o religię, Machiavelli był nastawiony antyklerykalnie wobec chrześcijaństwa, ale nie odrzucał religii. Tyle że religię cenił nie jako religię otwartą na Boga w wymiarze transcendentnym, lecz wyłącznie jako skuteczne narzędzie uprawiania polityki. Religia zredukowana została, a wręcz podporządkowana polityce. W ten sposób odżył bizantyński cezaropapizm. Ówczesna Europa poddana została bizantynizacji. To makiawelistyczny bizantynizm zdominował Europę: monarchia absolutna umacniając państwa, odrzuca moralność w polityce i transcendentny wymiar religii. Prowadzi to do zniewolenia mieszkańców, zachęca do wojen, osłabia społeczeństwo i demoralizuje władzę. I nawet jeśli religią, jaką władza uznawała, było chrześcijaństwo (w jej różnych odmianach, ale zwłaszcza prawosławie i protestantyzm), to taka religia przestawała być religią, bo gubiła transcendencję. Co więcej, chrześcijaństwo zredukowane do funkcji czysto politycznych przestawało być siłą cywilizującą dane społeczeństwo. Kryzys chrześcijaństwa w Europie nowożytnej oznaczał zatrzymanie procesu cywilizowania narodów w duchu chrześcijańskiego humanizmu, a nawet do korzeni przedchrześcijańskich. Wiele narodów europejskich stało się z ducha znowu Wandalami, Hunami czy Wikingami, siejąc mordy, pustosząc i rozkradając napadnięte kraje. Narody te tworzyły różne koalicje, by tym łatwiej pokonać upatrzoną ofiarę.
A ofiarą taką stała się Polska. Była bogata, miała wspaniałą kulturę, zachowała społeczną suwerenność w obrębie szlachty, była tolerancyjna, ocaliła katolicyzm, a Kościół był niezależny od władzy. Prof. August Sokołowski pisał: „Konspiracja na zgubę Polski wychodziła od innowierców. Schizmatycka Moskwa i prawosławni Kozacy spotkali się tu z protestancką Szwecją, z kalwinem Rakoczym, z angielskim przyjacielem Karola Gustawa Cromwellem, wzywano nawet sułtana do «świętego przymierza» przeciw narodom «bałwochwalczym» mianowicie «papieskim»”. Nie łudźmy się, nie chodziło o religię, chodziło o rozbój. W momencie, gdy chrześcijaństwo stało się narzędziem władzy zatracając swój nadprzyrodzony wymiar, upadła nie tylko religia, ale i wszelkie hamulce moralne. Polityka wróciła do prawa silniejszego. Różnice religijne podsycały tylko nienawiść, tak potrzebną do prowadzenia wojny.
Wobec takiego spisku Polska nie miała szans. Tzw. wady czy zdrady, jakie niewątpliwie miały miejsce, odkryć można w każdym narodzie. Jednak nie one były przyczyną tragedii Polski, lecz międzynarodowe sprzysiężenie silniejszych fizycznie (czyli militarnie), ale słabszych kulturowo. Należy zachować proporcje winy i odpowiedzialności, aby nie doprowadzić do absurdalnej sugestii, iż jedyną formą ocalenia Polski przed potopem szwedzkim była zmiana ustroju na monarchię absolutną, czyli faktycznie na despotyzm, i przejście w części na protestantyzm, a w części na prawosławie!
Jest zdumiewające, jak wielu historyków od ponad 200 lat po dziś dzień patrzy na dzieje Polski oczami naszych wrogów. Skupiają swoją uwagę na polskich wadach i słabościach, rozjątrzają rany, tracąc z pola widzenia skalę zagrożeń płynących w naszą stronę z racji nienawiści (religijnej i kulturowej) lub zaborczości (bogactwo kraju). Naszym obowiązkiem jest ukazać w pełnym świetle i we wszystkich szczegółach zewnętrzne źródła zła. Polska mimo tylu wad stała przecież na straży nie tylko chrześcijaństwa, ale na straży cywilizacji łacińskiej, której była jednym z nielicznych reprezentantów. Największe nawet słabości jakiegoś narodu nie usprawiedliwiają napaści z zewnątrz! Okazja do rabunku nie usprawiedliwia złodzieja. Z nastaniem reformacji i umacnianiem się wpływów bizantyńskich Europa coraz bardziej się nie tylko dechrystianizowała (punktem zwrotnym stanie się Rewolucja Francuska), ale również zatracała swoją duszę, zakorzenioną w greckim poczuciu wolności i republikańskiej rzymskości.
Cywilizacja łacińska ma tę właściwość, że z jednej strony społeczeństwo generuje oddolnie władzę i struktury administracyjne, z drugiej zaś zdolne jest taką władzę zregenerować, a nawet zrekonstruować w razie, gdy utraci swoją państwowość wskutek przewagi wrogich sił nacierających z zewnątrz. I właśnie to tłumaczy ten niezwykły fenomen i cud, jaki miał miejsce w związku z oblężeniem Jasnej Góry w 1655 roku. Państwo polskie poszło w rozsypkę, król uciekł, administracja dostała się w ręce wrogów, wielu było zdrajców lub po prostu słabeuszy. A jednak wystarczył wstrząs wywołany targnięciem się międzynarodowego żołdactwa na Maryjne Sanktuarium, aby naród przejrzał i zobaczył w całej oczywistości, że jest napadnięty, że mimo zapewnień, obietnic i traktatów, jakimi szafował absolutny monarcha i pobożni generałowie, Polaków czeka najzwyklejsza niewola. Machiavelli pisał: „Powinien przeto książę bardzo nad tym bardzo czuwać, by [...] temu, kto go widzi i słyszy, wydawał się cały miłosierdziem, cały wiernością, cały ludzkością, cały prawością, cały religijnością. [...] Każdy widzi za jakiego uchodzisz, lecz bardzo mało wie, czym jesteś, i ta garstka nie odważy się stawić czoła opinii powszechnej, mającej po swej stronie majestat rządu”.
Monarcha szwedzki tworzył pozory dobroci i łaskawości, w rzeczywistości był przebiegły i okrutny. Prowadził planowe okradanie podbijanego kraju. W efekcie przez ten stosunkowo krótki czas okazało się, że Polska została w większym stopniu zniszczona, ograbiona i wyludniona niż Niemcy wskutek wojny trzydziestoletniej. A jednak mimo tak zorganizowanych działań międzynarodowych (w armii byli nie tylko Szwedzi, ale również Niemcy), Polacy nie poddali się, a cud Jasnej Góry rozpoczął pasmo zwycięstw, przebudził naród, który po raz pierwszy w takiej skali otworzył przed ludem i mieszczaństwem poczucie związku z Państwem Polskim. Stało się to początkiem procesu oddolnego tworzenia się narodu obejmującego całe społeczeństwo, a nie tylko szlachtę. Proces ten jeszcze trwał, wyraził się w Konstytucji 3 Maja, powstaniu Kościuszkowskim, w Legionach: opierał się na zasadzie równania w górę, czyli przejęciu ideału wysokiej kultury szlacheckiej, a nie sprowadzenia wszystkich do poziomu plebejuszy. Jego pozostałością są po dziś dzień obowiązujące formuły „Pan” i „Pani” w stosunku do osób nieznajomych lub traktowanych oficjalnie, niezależnie od stanu, do którego należą. Gdy forma „wy” lub „ty” w takich sytuacjach uznana byłaby za obraźliwą.
Cud Jasnej Góry zawierając wątki cudowne, czyli nadprzyrodzone, bazował równocześnie na fenomenie ethosu narodowego, jaki tlił się jeszcze w Polakach. Pod wpływem zwycięstwa rozgrzał się i zapłonął obejmując stopniowo prawie cały naród, ale w skali, która pozwoliła na odzyskanie niepodległości. Polacy uświadomili sobie, że nowa władza odbiera suwerenność (jako despocja) i odbiera prawdziwą religię w jej nadprzyrodzonym i transcendentnym przesłaniu (cezaropapizm). To stało się zaczynem odrodzenia serc. Istotnym budulcem naszego ethosu narodowego, trwałym i coraz bardziej powszechnym, stało się przywiązanie do wolności i niepodległości, do wiary za pośrednictwem Matki Bożej, Królowej Polski, zwłaszcza w sytuacji, którą określić można mianem beznadziejnej.
Wymownym przykładem jest postać Konrada-Gustawa z III części Dziadów Adama Mickiewicza. Główny bohater dramatu, Gustaw-Konrad, utracił wręcz wiarę („Dawno nie wiem, gdzie moja podziała się wiara”, Akt I, scena 1), za doznane przez naród polski krzywdy jedyną odpłatę widzi w zemście („Tak! zemsta, zemsta, zemsta na wroga, / Z Bogiem i choćby mimo Boga”, Akt I, Scena I, 466-7), próbuje dorównać Bogu („Ja czuję nieśmiertelność, nieśmiertelność tworzę, / Cóż ty większego mogłeś zrobić – Boże?” (Akt I, Scena II, 54-5), żąda od Boga władzy („Ja chcę mieć władzę, jaką Ty posiadasz, / Ja chcę duszami władać, jak Ty nimi władasz”, ibid., 186-7), wywyższa się nawet ponad Boga („Ja bym mój naród jak pieśń żywą stworzył, / I większe niźli Ty zrobiłbym dziwo”, 167-8), odmawia Bogu miłości („Kłamca, kto Ciebie nazwał miłością, / Ty jesteś tylko mądrością”, 190-1), wzywa Boga na pojedynek („Ja wydam Tobie krwawszą bitwę niźli Szatan: / On walczył na rozumy, ja wyzwę na serca”, 243-4), a wreszcie jest na granicy odmówienia Bogu dobroci Boga-Ojca („Odezwij się, – bo strzelę przeciw Twej naturze; / Jeśli jej w gruzy nie zburzę, / To wstrząsnę całym państw Twoich obszarem; / Bo wystrzelę głos w całe obręby stworzenia: Ten głos, który z pokoleń pójdzie w pokolenia: / Krzyknę, że Ty nie ojcem świata, ale... [Głos diabła] Carem!”, 309- 315).
Z jednej strony wiara w boską potęgę własnego geniuszu, z drugiej manichejsko-gnostycka pokusa uznania Boga, twórcy świata, za Boga zła. Tragizm narodu urasta do tragizmu w skali metafizycznej, gdzie brakuje odpowiedzi na pytanie, kto ostatecznie (jaki Bóg?) i po co (w jakim celu?) godzi się na niewinną ofiarę całego narodu. Tu następuje przełom nawrócenia. Nie całkiem utracił wiarę, bo zachował cześć dla Matki Boskiej („Nie mieszam się do wszystkich świętych z litaniji, / Lecz nie dozwolę bluźnić imienia Maryi”, Akt I, scena I). Gdy odbywa się sąd aniołów nad Konradem, który nie czcił Boga i nie kochał Chrystusa, Archanioł drugi przypomina: „Lecz on szanował imię Najświętszej Twej Rodzicielki, / On kochał naród, on kochał wiele, on kochał wielu”, Akt I, Scena III, 234-5). Cześć dla Matki Boskiej uratowała go przed zwątpieniem w miłość Boga i dodała nadziei na odzyskanie niepodległości.
A jak należy rozumieć zwycięstwo? Broniąc niepodległości Polski, broniono suwerenności narodu i transcendencji religii. Zwycięstwo stało się częścią naszego ethosu w momencie, gdy okazało się, że wyszliśmy z aż tak beznadziejnej sytuacji. Odtąd Polacy nauczyli się wierzyć w zwycięstwo w każdych warunkach, choć niekoniecznie natychmiastowe. Mogło to być zwycięstwo długo oczekiwane, rozpisane na lata, a nawet na pokolenia. Tak stało się w czasie zaborów, gdy wiele pokoleń rodziło się w niewoli, a jednak w zwycięstwo ciągle wierzono. I nadeszło, choć dopiero po 123 latach.
Ale obok zwycięstwa politycznego, była ta ciągła walka o zwycięstwo duchowe, zwycięstwo religijne, zwycięstwo moralne, które mogło spełniać się zawsze, mimo niewoli politycznej. Dlatego na przekór planom zaborców, czy to dawnych (zwłaszcza Rosja i Prusy), czy nam bliższy (Związek Sowiecki), ocaliliśmy Kościół katolicki, dlatego wyrosło tylu ludzi prawych, dlatego zachowaliśmy nasze ideały. Ale nade wszystko dzięki Cudowi Jasnej Góry ocaliliśmy sumienia. Było to największe zwycięstwo, które sprawiło, że umiemy odróżniać dobro od zła, że nie czynimy bohaterami tych, którzy zdradzili, że czcimy pamięć ludzi wielkich, że dajemy szansę tym, którzy chcą naprawić swoje błędy. Nie idealizując naszego narodu, nie możemy go w sposób małoduszny i małostkowy lekceważyć czy wręcz poniżać. Musimy natomiast odkrywać to, co dobre, wspaniałe i piękne, co tworzy nasz prawdziwy ethos, u którego podstaw leży właśnie zwycięska obrona Jasnej Góry.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 4, kwiecień, 2024