Listu prof. dr. hab. medycyny Stanisława Lufta skierowanego do przewodniczącego Episkopatu Polski JE ks. abp. Józefa Michalika nie można pozostawić bez komentarza. List ten wpisuje się w całą serię prób uruchamiania krytyki wewnątrzkościelnej (autor był przez 55 lat wykładowcą medycyny w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie) w celu kolejnego osaczenia, a następnie zamknięcia toruńskiej rozgłośni.
Prób takich nie brakowało zwłaszcza od końca lat 90. ubiegłego wieku. Tak jest i tym razem. Profesor Stanisław Luft określa się jako zwolennik "Kościoła otwartego", "Kościoła miłości i tolerancji", zwolennik oddzielania religii od polityki. Taką wizję Kościoła przeciwstawia innej wizji Kościoła, który jest "oblężoną twierdzą", który jest "Kościołem walki, a nawet wojny" i angażuje się w politykę i działalność partii politycznych. Nietrudno zauważyć, że autor sięga tu do bogatego arsenału języka poprawności politycznej, który to język na pewno nadaje się do propagandy i manipulacji, ale nie do dyskusji i argumentacji.
Bo cóż ma znaczyć sformułowanie "nienawiść do inaczej myślących"? Przecież takie wyrażenie ma zakryć zwykłe kłamstwo, które zamiast wprost nazwać kłamstwem, nazywa się myśleniem inaczej. Przecież ci, którzy protestują przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam przez obecne władze, w tym i przez członków KRRiT, zwracają uwagę na kłamstwa szerzone przez instytucje państwowe, a nie na piętnowanie jakiegoś innomyślenia.
Idea Kościoła otwartego, który opiera się "na miłości i tolerancji", brzmi bardzo wzniośle, ale jaki to ma związek z katolicyzmem? Przecież w katolicyzmie nie ma tolerancji dla zła, a jeśli jest miłość, to taka, która opiera się na Dekalogu. Dekalog wyraźnie mówi: nie wolno kłamać, nie wolno zabijać, nie wolno kraść. Jednak autor listu otwartego nie mówi nic o Dekalogu, a w związku z tym nie ma kryteriów, żeby zło nazwać po imieniu, zwłaszcza w sytuacji, gdy władza okłamuje społeczeństwo (najlepszym tego przykładem jest tragedia smoleńska) albo przyzwala na zabijanie poczętych dzieci (brak pełnej ochrony życia i promocja in vitro). To nie jest tylko "myślenie inaczej", autor listu jako lekarz powinien o tym doskonale wiedzieć.
Kolejny zwrot zaczerpnięty z nowomowy to hasło, aby Kościół łączył, a nie dzielił. Kościół nie jest ani od łączenia, ani od dzielenia, Kościół jest od zbawienia. A drogą do zbawienia nie jest łączenie dla łączenia, tylko łączenie w oparciu o przyjęcie tych samych zasad. Bez wspólnych zasad nie ma jedności.
Zasady te dotyczą zarówno dogmatów teologicznych, jak i nakazów lub zakazów etycznych. Jeżeli ktoś tych zasad i tej drogi nie uznaje, to jak może być członkiem Kościoła? Jak może łączyć się z wiernymi, jeśli sam nie wierzy? A już doprawdy przykre jest, z ludzkiego punktu widzenia, że tak zasłużony w zakresie medycyny pastoralnej profesor i jak sam przyznaje, uczestnik Powstania Warszawskiego, z takim lekceważeniem wypowiada się o dyrektorze Radia Maryja i o Rodzinie Radia Maryja, o jej poświęceniu i ofiarności mówiąc, że jest to nie tylko walka, ale wojna. Jaka wojna? Czy ktoś strzela, napada, rabuje? Artykułowanie poglądów i korzystanie z demokratycznych praw protestu to nie jest wojna.
Trudno ten list uznać za przemyślany, a już na pewno nie może być traktowany jako pouczenie. Jest tylko grą językową politycznej poprawności, która nie posiada ani głębszej treści, ani poważniejszych argumentów. Może być jedynie wykorzystany do antykatolickich rozgrywek medialnych. I tylko tyle. Ale do listu tego nie ma po co wracać.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 31 października 2012
Alleluja i do przodu!!!!!!!!!!!