Bywają domy, w których rzadkie są chwile bez zgaszonego telewizora, w innych wszędzie widać stosy gazet, w jeszcze innych nieustannie słychać kolejne stacje radiowe. Okazuje się, że człowiek jest bardziej odporny niż ziemia; gdy bowiem ziemia ma ograniczoną możliwość wchłaniania wody (nadmiar grozi powodzią), to w człowieka można nieomal bez przerwy wlewać hektolitry dźwięków, słów i obrazów. Można nawet zauważyć, że im dłużej ogląda i słucha, tym bardziej jest spragniony. Zwiększa więc dawki mediów, skazując się przez to na paraliż umysłowy.
Na czym ten paraliż polega? Otóż o ile umysł zdrowy szuka nieustannie kontaktu z rzeczywistością i chce znać prawdę o niej, o tyle umysł sparaliżowany przez media szuka rzeczywistości wyłącznie w gazecie, w telewizorze, na plakacie. I tylko to uznaje za prawdę, co tam zostało powiedziane, wszystko inne jest kłamstwem albo tego w ogóle nie ma. Tak, niestety, myśli wielu ludzi, i to nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Kto więc ma w ręku media, może ludziom wmówić wszystko.
Szczególną rolę w deformowaniu rzeczywistości odgrywa telewizja. Operuje ona obrazem, dźwiękiem i słowem. Z tych trzech najważniejszy jest obraz, który przesłania sobą i słowo, i dźwięk, gdyż są one dla niego tylko tłem. Ludzie często myślą, że jeśli coś zobaczą, to i zrozumieją. Nieprawda, od oczu do rozumu droga jest bardzo daleka.
Wiele osób nie rozumie i nie pamięta wiadomości przekazywanych w jakimś telewizyjnym serwisie informacyjnym nie dlatego, że są umysłowo ograniczeni, ale dlatego, że nie odróżniają widzenia od rozumienia. Obraz w telewizji nieustannie się zmienia, ale w większości programów nie ma treści, które należałoby zrozumieć. Wystarczy nagrać i spisać teksty programów informacyjno-publicystycznych, by przekonać się, że są one zupełnie pozbawione treści. A wszystko dzieje się w zawrotnym tempie, aby człowiek nie mógł się zatrzymać, zastanowić i zorientować. Pozostają mu w pamięci tylko jakieś mgliste, chaotyczne, krótkie informacje typu: „W Indiach rozbił się samolot, który utonął w rzece; rzeka była już od trzech miesięcy sucha. Z powodu inwazji partyzantów... Ze względu na urzędującego prezydenta premier ogłosił zmianę składu gabinetu, na którą nie zgodziła się opozycja". Ten tekst czytany monotonnym głosem przez lektora niby patrzącego nam prosto w oczy, a w rzeczywistości odczytującego przesuwający się nad kamerą tekst ilustrowany obrazkami powodzi, wysiadającego z samochodu dyplomaty i demonstrujących studentów (tekst rozdzielany sygnałem elektronicznym), sprawia, że widz niewiele rozumie, raczej tylko reaguje jak sławetny pies Pawłowa. Nie spotkałem jeszcze osoby, która po obejrzeniu jakiegoś programu informacyjno-publicystycznego mogła normalnie, a więc spokojnie i rozumnie powiedzieć, kto, co i dlaczego mówił.
Co w takim razie poza szumem informacyjnym zostaje po takich programach? Otóż rodzi się świadomość, że jeśli ktoś jest w telewizji i bierze udział w programie, to znaczy, że jest ważny; jeśli zaś występuje bardzo często, jest bardzo ważny.
W rzeczywistości nie wartość i nie ważność osoby decydują o jej udziale w programach, lecz administracja telewizyjna, która podporządkowana jest aktualnie sprawującym władzę. Telewizja jest bowiem wszystkim dla polityka, on jest w niej panem, on tam udziela społeczeństwu rad, reprymendy albo pochwal, tam mówi, czego dać nie może, ale też obiecuje, że coś da. A potem większość Polaków komentuje pod wrażeniem i z wypiekami na twarzy: Słyszałeś? Powiedzieli... Widziałeś? Pokazali... Oni pokazali, a my widzieliśmy. Widział rolnik, robotnik, ksiądz, sekretarka, biznesmen, dyrektor i profesor. Oni pokazywali i powiedzieli, a więc jest to prawda. Można spokojnie spać, a jutro powiedzą coś nowego i coś nowego pokażą. Też prawdę...
Studio telewizyjne inaczej wygląda niż transmitowany w telewizji obraz. Studio jest prowizorycznym mieszkaniem, pokojem, biurem; ściany są tekturowe, podłogę oplatają niezliczone ilości kabli. Programy nagrywane są przy bardzo ostrym świetle, do którego trudno przyzwyczaić wzrok. Kto bierze często udział w programach, jest oswojony i rozluźniony, mówi gładko, sprawia dobre wrażenie. Kto jest po raz pierwszy lub drugi, jest spięty i sztywny, boi się mówić lub mówi nerwowo, chciałby wszystko powiedzieć jednocześnie i ogólnie robi złe wrażenie. A w czasie emisji przeciętny telewidz je ciastka, popijając herbatą i z zadowoleniem rozpoznaje tego, kto występuje często. Ten ktoś jest nieomal domownikiem, jest miły, codziennie ma inny garnitur, wczoraj mówił w radiu, jutro jego wypowiedź zacytuje gazeta. Taki człowiek na pewno należy do elity; przypada więc do gustu. Ten drugi zaś, nie robiący tak dobrego wrażenia, lepiej, by jeszcze poczekał. Tylko że ów telewidz nie wie, że tym drugim jest on sam i że to on nieświadomie czeka, aż Polska zostanie rozprzedana przez miłych pseudodomowników z telewizji.
Mędrzec grecki, Platon, tak w dziele Sofista pisał kiedyś o uczniach Parmenidesa: „Nie potrzeba im, żeby ich ktoś inny zabijał, mają, jak to się mówi, wroga we własnym domu. On się z nich samych, im samym na przekór odzywa i tak go wciąż w sobie noszą, jak jakiegoś osobliwego Euryklesa [brzuchomówcę]".
Zastanówmy się, czy my dziś za bardzo nie ulegamy telewizyjnym brzuchomówcom i czy telewizor nie jest naszym wrogiem w naszym własnym domu. Jeśli tak, to nieustannie patrząc w telewizor, przegramy każdą bitwę.
Piotr Jaroszyński
"Patrzmy na rzeczywistość"
Czytelnik tego tekstu ma dwie opcje:
1. Przejąć sie nim i wyciągnąć stosowne
wnioski z pobudzonych logiką refleksji
lub
2. Machnąć na wszystko ręką i popaść
w jeszcze bardziej pogłębioną
depresję.
W pierwszym przypadku i zakładając że ma głowę na karku, ukradnie pierwszy milion, zainwestuje w stację TV i samemu ciupasem dołączy do tych, którzy oferując światło jupiterów i garderobiane kolekcje, sami będą kierowali tym, co przynosi najpewniejszą kasę. Uwaga końcowa: jeżeli WSZYSTKIE dotychczasowe elekcje były nagrane i zmanipulowane, to jaka jest szansa, że te 20 czerwca będą inne? A więc?, nihil novi czyli w kółko znowu to samo.
Mając świadomość przebywania na z góry utraconych pozycjach, jaki jest w ogóle sens przyjmowania bitwy?