Słyszymy dziś często, że w życiu politycznym liczy się przede wszystkim skuteczność, że miejsce dawnych partyjnych ideologów zająć muszą fachowcy i pragmatycy. Takim politykiem o najwyższych lotach ma być wykształcony technokrata.
Ze względu na wykształcenie ma on budzić szacunek, a ponieważ jest technokratą, więc zna się na najważniejszych obecnie dziedzinach - bankowości, ekonomii, gospodarce. Równocześnie jednak obserwujemy dziwne zjawisko - ci wykształceni technokraci mają dziwne poglądy na tematy pozagospodarcze czy pozaekonomiczne, skłaniają się trochę w kierunku jeszcze socjalizmu, a trochę już w stronę liberalizmu. Oczywiście gdy wymaga tego sytuacja polityczna, umieją powoływać się na wartości chrześcijańskie i tworzyć pozory, dobrze żyjąc z proboszczem, niemniej intuicyjnie czujemy, że polskość i religia są im obce, że nie są przeniknięci rodzimą kulturą. Skąd się to bierze, że współcześni mieszkający w naszym kraju technokraci nie czują Polski? Że gdy dojdą do władzy, naród nasz traktują przedmiotowo, jakby to była maszyna, a ludzi jak części, które wymienia się po zużyciu?
Wydaje się, że wśród wielu przyczyn są dwie, na które należy zwrócić szczególną uwagę. Po pierwsze, gdy mówimy o wykształceniu, warto sobie uzmysłowić, że po wojnie zlikwidowano w Polsce gimnazja klasyczne. A one rzeczywiście dawały podstawy kultury ogólnej, do której należy: znajomość greki, łaciny, kilku języków nowożytnych, dobra znajomość literatury dawnej i nowszej, również w oryginale, dobra znajomość historii, zwłaszcza zachodniej, a przede wszystkim znajomość - połączona z umiłowaniem - dziejów ojczystych. Szkoły komunistyczne nie tylko zdeformowały kształcenie humanistyczne, ale również je ograniczyły i zafałszowały, narzucając obowiązkowe wykłady z doktryny leninowsko-marksistowskiej. W szkołach średnich wykłady te nosiły nazwę „wiedza o społeczeństwie", na wyższych uczelniach zaś była to filozofia, a w rzeczywistości - marksizm.
Humanista, który kończył taką szkołę, nie mógł już siebie uważać za człowieka wykształconego. Z drugiej strony istniał program tzw. nauk ścisłych, obejmujących fizykę, matematykę, chemię itp. Pozornie nauki te wydają się zupełnie aideologiczne, bo przecież to, że dwa plus dwa jest cztery jest prawdą niezależną od ideologii. A jednak i te dziedziny pośrednio mogą być zideologizowane. Dzieje się tak wówczas, gdy kształcenie tylko do nich się ogranicza i gdy świat, człowiek, społeczeństwo, a nawet Bóg oglądane są przez pryzmat tychże nauk.
Właśnie wtedy rodzą się koncepcje, że Pan Bóg to tylko zegarmistrz, że społeczeństwo jest maszyną, ludzie częściami zamiennymi, a politycy doborowymi kierowcami, którzy jako jedyni wiedzą, dokąd mają jechać. Niestety, choć wiele zawdzięczamy matematyce, to przenoszenie zasad tej nauki na inne dziedziny życia (czy to społecznego, czy osobistego, czy religijnego) jest groźniejsze niż nieuctwo. Zdobyta w dobrej szkole kultura ogólna uświadamia, jakie są typy nauk, i uzasadnia, do czego się one nadają, a do czego nie. Gdy takiej kultury brak, wybitny nawet fachowiec, czy to matematyk, czy chemik, popełni śmieszne błędy w innych dziedzinach. Gdy błędy dotyczą tylko jego życia prywatnego, nie odbija się to ujemnie na całości, ale gdy taki człowiek zostaje politykiem i nadal myśli w kategoriach swojej specjalizacji, wówczas może uczynić dużo złego w skali społecznej.
Technokrata nie dowie się ani z matematyki, ani z fizyki, ani z chemii, ani z biologii, że człowiek jest osobą, a nie rzeczą, że Bóg jest zjednoczeniem Trzech Osób, a nie spółką zegarmistrzowską, że naród to żywy związek pokoleń dziedziczących tę samą kulturę, a nie maszyna, w której można bezboleśnie wymieniać części. Tego wszystkiego technokrata nie dowie się z nauk ścisłych, które zdobył, choćby miał najwyższe tytuły.
Sytuacja wygląda jeszcze gorzej, gdy braki w wykształceniu zaczyna się uzupełniać chaotycznie, zwłaszcza zaś z mediów takich jak telewizja, dzienniki czy większość tygodników. Okazuje się bowiem, że działają tam ci, którzy dawniej deformowali naszą świadomość. Teraz, ubrani w szaty liberalizmu, w dalszym ciągu prowadzą kampanię indoktrynacji, której głównymi cechami są: antypolskość i antykatolicyzm jako wymóg nowoczesności.
I w tę bardzo subtelną pułapkę wpadają współcześni technokraci. To są owe tajemnicze przyczyny sprawiające, że ci często inteligentni ludzie ulegają przedziwnym lewicowo-liberalistycznym odchyleniom. Powodem jest brak rzetelnego humanistycznego wykształcenia połączony z nieświadomą uległością wobec lewicowo-liberalistycznych mediów. W ten sposób technokrata staje się nowym narzędziem w rękach dawnych ideologów. Warto, żeby technokraci na to zwrócili uwagę, a my uważajmy na technokratów.
Piotr Jaroszyński
"Parzmy na rzeczywistość"