Dziś zderzają się dwa poglądy na temat uczestniczenia w polityce. Z jednej strony słyszymy, że od polityki są specjaliści, i w związku z tym szereg instytucji czy osób ma od polityki się odsunąć, czyli nie wtrącać się. Taki pogląd głosili komuniści, a dziś głoszą postkomuniści i liberałowie. Z drugiej strony ludzie politykują, dawniej w kolejkach, dziś przed telewizorami. Kościół przypomina, że do udziału w polityce prawo, a nawet obowiązek mają wszyscy - w politykę powinni się wszyscy angażować. I tak się w Polsce trzemy niczym środowiska lub instytucje wywodzące się z innych kręgów cywilizacyjnych.
Walka ta czasem jest śmieszna, ale czasem dramatyczna. Śmieszna wtedy, gdy jakiś niedouczony kacyk powołuje się na państwo prawa i wykorzystuje luki prawne, aby ukryć kolegę-złodzieja lub własne malwersacje; dramatyczna wtedy, gdy rządzący wydają prawa pozwalające choćby na zabijanie dzieci poczętych, tłumacząc się, że skoro zostali wybrani, to mają prawo stanowienia czegokolwiek. Na to inni odpowiadają, że są granice prawa stanowionego wyznaczone przez prawo naturalne. W każdym razie zderzają się dwa prądy, istotnie różne. I to jest powodem tego permanentnego napięcia w naszym kraju.
Ale co właściwie leży u spodu tej rozbieżności, czy to tylko jest gra interesów, walka o władzę, walka ideologiczna czy też jakaś głębsza sprawa? W przypadku Polski sytuacja o tyle jest zagmatwana, że stanowimy - jako państwo o ograniczonej lub pozornej suwerenności - od kilku dziesiątek lat pole najrozmaitszych eksperymentów politycznych, do których przy okazji dołączają się gry ambicjonalne, walki o władzę, i wielkie interesy. Mamy tu do czynienia ze zderzeniem się odmiennych wizji polityki.
Okazuje się, że u swych źródeł te różne spory polityczne zawisły od różnej koncepcji człowieka, z której wynika inna koncepcja polityki i społeczeństwa. W Polsce zderzają się komunistyczno-liberalistyczna wizja człowieka z wizją klasyczno-chrześcijańską. Wtórnie natomiast różne grupy interesów czy to gospodarczych, czy politycznych podpinają się pod określoną antropologię.
Na czym polega pogląd o wyłączności udziału polityków w polityce? Pogląd ten opiera się na następujących przesłankach:
1. Każdy człowiek jest z natury doskonały, wolny i posiada wszelkie uprawnienia.
2. Zbiór takich osobników jest zbiorem konfliktogennym, ponieważ uprawnienia poszczególnych osób się na siebie nakładają. Mamy równe prawa, czyli coś jest równie twoje jak i moje. W efekcie stan pierwotnej natury doprowadzić musi do wzajemnej wojny.
3. Aby do tego nie doszło, musimy zawrzeć umowę i scedować nasze wolności i uprawnienia na władzę, czy to pojedynczą osobę, czy zgromadzenie.
4. W ten sposób tym, kto posiada aktualnie wolność i uprawnienia nie są poddani, ale władza.
5. Paradoksalnie, peany na cześć człowieka w punkcie wyjścia, prowadzą do ich utraty w punkcie dojścia, czyli w życiu społecznym. Suwerenem staje się władza.
6. Różnica między tyranią i liberalizmem polega na tym, że pierwszy zdobywa władzę siłą, a drugi na mocy dobrowolnej umowy. Ale zakres władzy jest ten sam.
7. Tylko ci, którzy na mocy umowy posiadają władzę, mogą ją sprawować, dlatego ani obywatelom ani jakimkolwiek instytucjom do polityki mieszać się nie wolno.
8. To, co postanawia władza, jest sprawiedliwe dlatego, że postanawia to władza; więcej, ona ustanawia to nie przemocą, ani mocą li tylko własną, ale mocą ludzi, którzy tę władzę wybrali. Władza decyduje o wszystkim.
Tytułem orientacji można tu przytoczyć kilka źródłowych tekstów, które po dziś dzień maj ą zastosowanie, a które powinny niektórych, znajdujących się pod wpływem liberalizmu, otrzeźwić.
Tomasz Hobbes (1588-1679) w Lewiatanie pisze:
„Uprawnieniem przyrodzonym, które pisarze nazywają zazwyczaj ius naturale, jest wolność, jaką ma każdy człowiek, używania swej własnej mocy wedle swojej własnej woli dla zachowania własnej istoty, to znaczy: swego własnego życia; i co za tym idzie, wolność czynienia wszystkiego, co w swoim własnym sądzie i rozumieniu będzie on uważał za najstosowniejszy środek do tego zachowania".1
„Że zaś stanem człowieka [...] jest stan wojny każdego z każdym, w którym to przypadku każdym człowiekiem rządzi jego własny rozum i nie ma rzeczy, jakiej by nie mógł użyć, jeśli może mu być pomocna dla obrony jego życia przeciw wrogom, przeto w takim stanie rzeczy każdy człowiek ma uprawnienia do każdej rzeczy, nawet do ciała drugiego człowieka, a wobec tego tak długo jak trwa to naturalne uprawnienie każdego człowieka do każdej rzeczy, nie może być bezpieczeństwa dla żadnego poszczególnego człowieka [dlatego każdy winien dążyć do pokoju]".2
„Ostateczną przyczyną celem czy zamiarem ludzi (którzy z natury rzeczy miłują wolność i władzę nad innymi), gdy nakładają na siebie ograniczenia (którym, jak widzimy, podlegają w państwie), są widoki na zachowanie własnej osoby i na bardziej szczęśliwe dzięki temu życie [...] Dlatego też mimo praw natury [...], jeżeli nie zostanie ustanowiona żadna moc albo zostanie ustanowiona nie dość wielka, by nam zapewnić bezpieczeństwo, to każdy człowiek będzie liczył na własną siłę i sztukę, gdy chodzi o zabezpieczenie się przed innymi ludźmi, i będzie to czynił prawnie"3 jedyną drogą do tego, żeby ustanowić taką moc nad ogółem ludzi, która by była zdolna bronić ich od napaści obcych i od krzywd, jakie sobie czynią wzajemnie, i która by przez to dawała im takie bezpieczeństwo, iżby swoim własnym staraniem i płodami ziemi mogli się wyżywić i żyć w zadowoleniu - otóż jedyną taką drogą jest przenieść całą ich moc i siłę na jednego człowieka albo na jedno zgromadzenie ludzi, które by mogło większością głosów sprowadzić indywidualną wolę ich wszystkich do jednej woli. A to znaczy tyleż co: ustanowić jednego człowieka czy jedno zgromadzenie, które by ucieleśniało ich zbiorową osobę. I trzeba by też , by każdy uznawał i przyznawał, że jest mocodawcą wszystkiego tego, co uczyni lub sprawi, iż zostanie uczynione w rzeczach dotyczących wspólnego pokoju i bezpieczeństwa, ten, kto reprezentuje ich osobę; żeby więc każdy podporządkował swoją wolę woli tego reprezentanta i swój sąd o rzeczach jego sądowi. To jest czymś więcej niż zgodą czy zezwoleniem; to jest realna jedność wszystkich w jednej i tej samej osobie, powstała na mocy ugody każdego człowieka z każdym innym tak, jak gdyby każdy człowiek powiedział każdemu innemu: daję upoważnienie i przekazuję moje uprawnienia do rządzenia moją osobą temu oto człowiekowi albo temu zgromadzeniu, pod tym warunkiem, że i ty przekażesz mu swoje uprawnienia i upoważnisz go do wszystkich jego działań w sposób podobny. Gdy to się stanie, wielość ludzi, zjednoczona w jedną osobą, nazywa się państwem, po łacinie civitas. I tak powstaje ten wielki Lewiatan, a raczej [...] ten bóg śmiertelny, któremu, pod władztwem Boga Nieśmiertelnego, zawdzięczamy nasz pokój i naszą obroną".4
„...żadna rzecz, jaką suwerenna reprezentacja uczyni poddanemu przy jakiejkolwiek okazji, nie może być właściwie nazwana niesprawiedliwością czy bezprawiem, albowiem każdy poddany jest mocodawcą każdego aktu, jaki wykonuje suweren".5
Z kolei John Locke (1632-1704) w drugim Traktacie o rządzie tak pisze: „By właściwie zrozumieć władzą polityczną i wyprowadzić ją z jej źródła, musimy rozważyć stan, w jakim wszyscy ludzie znajdują się naturalnie, a więc stan zupełnej wolności w działaniu oraz rozporządzaniu swymi majątkami i osobami, tak jak oni uznają za właściwe, w granicach prawa natury nie pytając nikogo o zezwolenie, bez zależności od woli innego człowieka. Musimy też rozważyć stan równości, w którym cała władza i jurysdykcja jest wzajemna, nikt nie ma jej więcej od innych".6 „Często jako poważny zarzut traktuje się pytanie, gdzie ludzie są i czy w ogóle byli w takim stanie natury? Może na to wystarczy odpowiedź, iż obecnie wszyscy książęta i władcy niezależnych rządów na całym świecie znajdują się w stanie natury".7
„Człowiek rodzi się [...] z prawem do całkowitej wolności i nieograniczonego korzystania ze wszystkich uprawnień i przywilejów prawa natury w takim samym stopniu, w jakim są do tego uprawnieni wszyscy pozostali ludzie na świecie. [...] Społeczeństwo polityczne istnieje tam i tylko tam, gdzie każdy z jego członków zrezygnował ze swej naturalnej władzy i złożył ją w race wspólnoty nie wyłączając jednak tym samym możliwości odwołania się do ustanowionych przez nie praw. Stąd też ustają wszystkie prywatne sądy, a wspólnota na mocy stałych i niezmiennych praw jest bezstronnym i jedynym rozjemcą dla wszystkich. Ludzie, których wspólnota wyposażyła w autorytet do wykonywania tej władzy, decydują w spornych kwestiach dotyczących uprawnień, jakie mogą pojawić się między członkami społeczeństwa, oraz karzą za przestępstwa, jakich jego członkowie dopuszczają się przeciwko niemu, stosując kary przewidziane przez prawo [...] Gdziekolwiek więc pewna grupa ludzi zjednoczy się w jedno społeczeństwo, w którym każdy zrezygnuje na rzecz władzy publicznej z przysługującej mu na mocy prawa natury władzy wykonawczej, tam i tylko tam ma miejsce społeczeństwo polityczne bądź obywatelskie"8 „/ tak każdy człowiek, zgadzając się z innymi na utworzenie jednego ciała politycznego pod władzą jednego rządu, zaciąga wobec każdego człowieka w tym społeczeństwie zobowiązanie do podlegania postanowieniom większości.9
„Tak więc można założyć, że jednostki łącząc się poza stanem natury w społeczność odstępują na rzecz większości całą władzę niezbędną do realizacji celów, dla których połączyły się w społeczeństwo...".10 "Jeśli człowiek jest [...] wolny w stanie natury, jeśli jest absolutnym panem własnej osoby i majątku, równy najpotężniejszym i nie podlega nikomu, to dlaczego chce zrezygnować ze swej wolności? [...] Odpowiedź na to jest oczywista: chociaż w stanie natury ma on takie uprawnienia, to już korzystanie z nich jest bardzo niepewne, albowiem jest on nieustannie narażony na napady innych. Skoro wszyscy, tak jak i on są królami, a jeden człowiek jest równy drugiemu, nikt zaś ściśle nie przestrzega zasad słuszności i sprawiedliwości, to korzystanie z własności w tym stanie jest bardzo ryzykowne, bardzo niebezpieczne. [...] Oto przyczyna, dla której szuka on społeczeństwa i chce przystąpić do niego wraz z innymi, którzy już się zjednoczyli albo mają zamiar się zjednoczyć dla wzajemnego zachowania swego życia, wolności i majątku, które określam wspólnym mianem własności.11
„Tym wielkim i naczelnym celem, dla którego ludzie łączą się we wspólnotach i sami podporządkowują się rządowi, jest zachowanie ich własności.12
„Ludzie wstępując do społeczeństwa przekazują w jego ręce równość, wolność i władzę wykonawczą, którą posiadali w stanie natury, by legislatywa dysponowała nią tak dalece, jak tego będzie wymagać dobro społeczeństwa ...[to jest wspólne dobro, celem pokój, bezpieczeństwo i dobro publiczne ludu]".13
Tekst ten jest bardzo przejrzysty: człowiek rodzi się absolutnie wolny i równy, ale ze względu na wynikające stąd wzajemne zagrożenia, oddaje, na zasadzie społecznej umowy, te naturalne uprawnienia władzy państwowej, której celem jest zabezpieczenie własności poszczególnych obywateli. I to jest wspólne dobro wszystkich, bo każdy ma jakąś własność.
Jakie są źródła tej tak dziwnej koncepcji człowieka, jakże odbiegającej nie tylko od naszej polskiej i katolickiej tradycji, ale i od zdroworozsądkowego doświadczenia, gdy widzimy, w jakim to „doskonałym i wolnym" stanie przychodzi na świat dzidziuś. Otóż nad poglądami tych tzw. empiryków brytyjskich (przynajmniej Locke określany jest tym mianem) zaważyło wcale nie doświadczenie, ale zapuszczenie się w spekulacje religijno-teologiczne, do których jest powołany każdy protestant. Otóż, paradygmatem naturalnego stanu człowieka dla filozofów protestanckich nie był wcale mały dzidziuś, ale Adam w Raju, ten pierwszy Człowiek, doskonały, wolny i właściciel wszystkiego. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pojawienie się innych ludzi, Adamusów, o równych wolnościach i o równych prawach. Wtedy to następuje nałożenie się na siebie identycznych uprawnień, których konsekwencją musi być „wojna wszystkich ze wszystkimi". Aby tego uniknąć Adamusy muszą dobrowolnie się zrzec swych uprawnień i oddać je władzy lub państwu. W efekcie wszyscy poddani państwa liberalistycznego są aktualnie niesuwerenni, władza natomiast jest całkowicie suwerenna i nie uznaje żadnej konkurencji. I teraz chyba wszystko od strony teoretycznej jest jasne. Można co najwyżej dodać, że ten model protestancki polityki uległ z biegiem czasu sekularyzacji, a więc jeszcze większemu ubóstwieniu uległo państwo, co znajduje swój wyraz w filozofii Hegla, gdzie państwo jest bogiem. Marksizm natomiast wywodzący się z heglizmu głosi taką samą wszechmoc państwa jak liberalizm, tyle że już nie pyta się o zgodę ani prosi o umowę, lecz siłowo (drogą rewolucji) sprawę załatwia. Liberalizm i marksizm, jeśli są realizowane, to posiadają swój lokalny koloryt w zależności od miejsca i ludu, no i oczywiście podpiętą grę różnych interesów, ambicji, gier politycznych. Ale to wszystko jest zmieniającym się dodatkiem.
Jaka wobec tego jest ta druga wizja polityki, wizja klasyczno-chrześcijańska? Otóż jej punktem wyjścia jest realny dzidziuś, który z jednej strony jako osoba posiada szereg niezbywalnych uprawnień, z drugiej zaś przychodząc na świat jest bytem na wskroś spotencjalizowanym, poczynając od najprostszych czynności fizjologicznych, potrzebnych natychmiast, a kończąc na umiejętnościach wyższych, duchowych, które przychodzą dopiero z biegiem lat. I właśnie zasadnicza myśl jest tu taka, że normalny człowiek, a nie kretyn czy idiota, dla rozwinięcia się do pełni życia osobowego, potrzebuje kontekstu społecznego. A ten rozwój osobowy każdego człowieka jest analogicznym dobrem wspólnym, który nas łączy -i temu właśnie ma służyć polityka. To jest to dobro wspólne, które mamy roztropnie, wspólnie realizować. Polityka nie jest oddaniem praw przez poddanych, ale służba prawom ludzkim, wobec których wszystkie tzw. prawa stanowione są tylko uzupełnieniem. Zaś człowiek-obywatel swej suwerenności się nie wyrzeka, ona zawsze jest pierwotnym suwerenem.
Przytoczmy kilka klasycznych tekstów Arystotelesa: „...państwo, które naprawdę zasługuję na tę nazwę, a nie jest nim tylko z imienia, musi się troszczyć o cnotę. Inaczej bowiem wspólnota państwowa staje się układem sprzymierzeńców, który od innych układów, zawieranych z odległymi sprzymierzeńcami, różni się jedynie co do miejsca, a prawo staje się umową oraz -jak się wyraził sofista Likofron - rękojmią wzajemnej sprawiedliwości bez możności natomiast urabiania dobrych i sprawiedliwych obywateli".14
„Okazuje się więc z tego, że państwo nie jest zespoleniem ludzi na pewnym miejscu dla zabezpieczenia się przed wzajemnymi krzywdami i dla ułatwienia wymiany towarów. Wszystko to co prawda być musi, jeśli państwo ma istnieć, jednakowoż jeśli nawet to wszystko jest, to i tak nie jest to jeszcze państwo, bo jest ono wspólnotą szczęśliwego życia, obejmującą rodziny i rody, dla celów doskonałego i samowystarczalnego bytowania".15
„Celem państwa jest zatem szczęśliwe życie, a reszta to środki do tego celu wiodące. Państwo zaś jest wspólnotą rodów i miejscowości dla doskonałego i samowystarczalnego bytowania. To znów polega, jak powiedziałem, na życiu szczęśliwym i pięknym. Trzeba tedy przyjąć, że wspólnota państwowa ma na celu nie współżycie, lecz piękne uczynki".16
Celem państwa jest więc osobowy rozwój człowieka, który dokonuje się poprzez wzajemną życzliwość. I w tak pojętej polityce, choć w sposób zróżnicowany, biorą udział wszyscy. Politykujemy, a więc patrzymy, co możemy zrobić, abyśmy mogli być bardziej ludźmi.
Jeśli taki jest cel, to do takiego działania potrzebujemy środków. I właśnie tutaj następuje większe rozstrzelenie, ze względu na zajmowaną pozycję społeczną, czyli zróżnicowane dysponowanie środkami. Inne środki ma szewc, inne burmistrz, inne minister, a inne premier. Ale politykują po ludzku, gdy mają na względzie człowieka-osobę, gdziekolwiek, robiąc buty, głosując, ustanawiając prawa. Równocześnie nie wyzbywają się swych naturalnych uprawnień i nie są z natury egoistami. Człowiek musi żądać respektowania jego uprawnień, co wcale nie jest pierwotnym źródłem konfliktu, te prawa bowiem to nie zabsolutyzowana wolność czy własność, ale prawo do życia i do rodziny, które nie potrzebują absolutnej wolności i absolutnej własności (na przeżycie i dom nie potrzebuję być właścicielem całego świata), oraz prawo do osobowego rozwoju w prawdzie, które jako dobro duchowe - nie jest konfliktogenne! - przeciwnie jeszcze bardziej służy drugiemu. To niesłychane jak mały błąd na początku dotyczący natury człowieka, tyle że podlany sosem religijnym, przyczynił się do tak wielkiego błędu na końcu w skali państwowej i międzynarodowej, a nawet nie na końcu, bo to dalej trwa, i nie wiemy jeszcze, jaki będzie tego koniec.
Zwróćmy uwagę na bardzo złożony grunt polski, aby zdiagnozować sytuację i wyciągnąć jakieś wnioski praktyczne.
Zarówno komunizm jak i liberalizm są obce tradycji polskiej, która swój główny trzon prowadziła drogą katolicką, czyli łacińską. Komunizm był zaprowadzony siłą jako kontynuacja zaboru rosyjskiego, natomiast obecny tzw. liberalizm w dużej mierze jest promowany przez drugiego zaborcę - Niemcy, choć w grę wchodzą różne międzynarodowe konsorcja. Nie wolno zapominać, że geopolitycznie jesteśmy ciągle między Rosją i Niemcami i poprzez te państwa realizowane są dalsze, obce interesy. Perspektywa Unii Europejskiej, to perspektywa liberalistyczna, cała władza w ręce centralne, ale równocześnie jest to nawrót do cywilizacji bizantyjskiej, czyli ponadnarodowej biurokracji. A właśnie Niemcy na kontynencie europejskim najbardziej zasymilowały cywilizację bizantyjską.
Powstaje pytanie: w jaki sposób my, zdając sobie sprawę ze źródeł i różnic, między tym, co na nas napiera, a tym, do czego tak naprawdę należymy - możemy się bronić? Jak uczestniczyć w polityce, ale rozumianej w sensie klasyczno-chrześcijańskim, a nie liberalistycznym, gdy jednak realizowany jest model liberalistyczny? Jak nie utonąć w tym ostatnim modelu dochodząc do tzw. władzy, co już niejednemu się przytrafiło, gdy dostał Lancię i komórkę? To są już realne pytania, nie akademickie, ale praktyczne, bo można wzywać do udziału w polityce, ale przecież model jest obcy i on łatwo mnie może wessać.
Wydaje się, że musimy uczestniczyć w polityce jako roztropnej realizacji dobra wspólnego - rozumiejąc, czym jest to dobro. To łączy się z rozeznaniem celów i środków podejmowanych przez nas w skali indywidualnej działań. Gdy mamy do czynienia z zagrożeniem w postaci liberalizmu i struktur administracyjnych budowanych na sposób liberalistyczny, uprawianie polityki w sensie klasycznym staje się utrudnione od wewnątrz. A jednak musimy w ten sposób politykować. Ale jak?
a) przez dostrzeganie w kulturze właściwie pojętego dobra wspólnego, a traktowanie reszty jako środków (edukacja, nauka, sztuka, religia)
b) przez wpływanie na struktury administracyjne, z których samorządy dają możliwość najszerszego realnego uprawiania polityki (odpowiednie środki na właściwe cele)
c) przez przywrócenie rodzinie statusu gniazda dla osobowego rozwoju człowieka
d) przez unikanie politykierstwa, parlamentarnego i telewizyjnego
e) przez zrzeszanie się na najrozmaitsze sposoby ze względu na łączące nas wspólne, dobre cele.
Sposoby uczestniczenia w polityce, właściwe dla tradycji klasyczno-chrześcijańskiej napotykają w Polsce na dwie przeszkody. Pierwsza, to przeszkoda właściwa dla polityki, gdy trzeba mieć na uwadze części i środki, ale ze względu na całość i cel. Większość ludzi żyje swoimi partykularnymi sprawami, są leniwi, znudzeni, pokręceni. Druga przeszkoda to ta, że struktura państwa jest organizowana na wzór ideologiczny (liberalizm) a nie polityczny; jest to przeszkoda istotna, wewnętrzna. Trzeba mierzyć się z całym systemem administracji i prawa nastawionym w przeciwną stronę. W tym wypadku działania muszą być zorganizowane, trzeba z jednej strony działać w ramach różnych organizacji, z drugiej - wejść w strukturę administracji najbardziej podatną na odwrócenie tego państwowego kierunku. A tym są samorządy, które mogą albo zdecydowanie nam pomóc, albo zdecydowanie przeszkodzić; decyzje samorządów bowiem przekładają się na konkretne decyzje w terenie, w szkole, w szpitalu etc. Dlatego walcząc o Polskę musimy mieć świadomość tych dwóch trudności.
Piotr Jaroszyński
"Polska i Europa"
Przypisy:
1. T. Hobbes, Lewiatan, tłum. Cz. Znamierowski, Warszawa 1954, s. 113.
2. Ibidem, s.113-114.
3. Ibidem, s. 147-148.
4. Ibidem, s. 151.
5. Ibidem, s. 181.
6. J. Locke, Traktat o rządzie, tłum. Z. Rau, Warszawa 1992.
7. Ibidem, §14
8. Ibidem, §87,89.
9. Ibidem, §97.
10. Ibidem, §99.
11. Ibidem, §123.
12. Ibidem, §124.
13. Ibidem, §131.
14. Arystoteles, Polityka, III, 6,11.
15. Ibidem, 111,6,13.
16. Ibidem, III, 6,14. 100