Kolejną pułapką zastawioną na Polonię jest wprost niewiarygodne zawężenie możliwości wyboru. Polonia może głosować tylko w jednym okręgu wyborczym. Jest to Warszawa. Polonia nie może głosować w innych okręgach, choć Polonusi pochodzą ze wszystkich zakątków Polski. A jednak nie liczy się to, że ktoś mieszkał w Krakowie, w Ostrołęce czy w Suwałkach, gdzie mógł bliżej poznać kandydatów lub gdzie by mógł o nich zapytać swoją rodzinę czy znajomych. Nie, jeśli jesteś emigrantem, to musisz głosować na kandydatów z Warszawy. To sprawia, że nie tylko głos oddany będzie na kandydatów, którzy są słabo znani, ale co więcej, nie będą to reprezentanci wyborcy pochodzącego z innych stron Polski. Następuje też niesamowite ograniczenie wpływu wyborczego, czyli zachwianie proporcji między liczbą oddanych głosów a liczbą mandatów.
Wspomniana w poprzednim felietonie, Pani Lidia, prawnik z Kanady, pokusiła się o wyliczenia z poprzednich wyborów parlamentarnych (2007). Wedle danych MSZ uprawnionych do głosowania, a mieszkających poza Polską, jest ok. 16 milionów Polaków. Elektorat Warszawy wynosi półtora miliona. W sumie na jeden mandat w Warszawie przypadało ponad 900 tysięcy uprawnionych do głosowania, gdy średnia krajowa to ok. 66 tysięcy głosów, a więc 14-krotnie mniej! Równocześnie jednak kilkanaście milionów Polaków mieszkających za granicą nie ma swoich przedstawicieli w parlamencie, ani jako Polonia, ani jako osoby wywodzące się z innych miejscowości. Miliony Polaków nie mają swoich przedstawicieli, za to malutka mniejszość niemiecka jak najbardziej, ma swoich posłów. I gdzie tu zachowane są proporcje?
Kolejna sprawa. Narzekamy często, że Polonia nie bierze udziału w głosowaniach. To prawda, choć różne są powody, nie zawsze jest to obojętność. Załóżmy jednak, że cała 16-milionowa Polonia się spręży i zagłosuje. Ile to może dać mandatów? Dwadzieścia i ani jednego więcej! Tyle hałasu, agitacji, perswazji, wysiłków, biurokracji, kosztów, i tylko 20 mandatów! A ilu senatorów? Jeden. To pokazuje, jakie są dysproporcje między liczbą głosów a ich realnym efektem, czyli zdobyciem mandatu. Tak jest na każdym kroku ordynacji wyborczej i jej pokrętnych przepisów, które w największym stopniu dyskryminują Polonię.
Ta ordynacja jest pewnym znakiem stosunku władz do Polonii, a w efekcie do całego naszego Narodu. O ile po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku nastąpiło niesłychane wprost otwarcie na Polonię po to, by jak najszybciej umocnić upragnioną niepodległość, tak po roku 1989 trwa polityka podwójnie antypolska. Po pierwsze, wskutek planowanego zahamowania rozwoju naszego kraju nasila się zjawisko emigracji, obejmujące miliony Polaków, po drugie, Polacy na emigracji są zniechęcani do powrotu a ich udział w życiu politycznym państwa polskiego jest nieustannie marginalizowany. Jest to polityka, która prawdopodobnie zawiera jakieś głębsze dno i to nie tylko polityczne. Bo popatrzmy. Na poziomie czysto politycznym integracja z Unią Europejską prowadzona jest w kierunku pozbawienia nas w coraz większym stopniu suwerenności. Świadczy o tym próba zmiany konstytucji, do której, jak w czasach późnego Gierka, ma być wpisana trwała zależność już nie od Związku Sowieckiego, ale właśnie od Unii (Zob. znakomity artykuł prof. Krystyny Pawłowicz, Zmiana Konstytucji? Po wyborach!, „Nasz Dziennik”, 12.09.2011). W ten sposób realnym suwerenem w Polsce przestaje być Naród Polski, a staje się Unia Europejska. Na poziomie kultury, o czym z kolei świadczy ostatni Kongres Kultury, firmowany również przez obstawione funkcjonariuszami PO oraz zwolennikami „kursu na Europę” Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, mamy do czynienia z jawnym programem pozbawiania nas narodowej tożsamości. Mentorem i liderem takiego programu stał się socjolog, a dawniej enkawudzista i stalinista, skierowany na przełomie lat 40. i 50. na „odcinek nauki”. Na poziomie edukacji mamy do czynienia z systematycznym czyszczeniem kanonu lektur z arcydzieł polskiej literatury, by zastąpić je bezpostaciową albo lewacką tandetą autorów zagranicznych lub wprost artykułami z gazet lewicowych. Język polski w sferze publicznej (media, polityka) przestał być chroniony i został wydany na pastwę nieuków, których powodem do dumy jest kaleczenie polskich słów, polskiej składni, polskiego stylu, polskiej wymowy.
Przykłady takie można mnożyć. Warto jednak zwrócić uwagę, że następuje przedziwne, jeśli nie podejrzane osłabienie działalności organizacji polonijnych, zwłaszcza w ich wymiarze patriotycznym. Patriotyzm traktowany jest coraz częściej jako „mieszanie się do polityki”, w związku z tym szereg organizacji polonijnych staje się coraz mniej wyrazistych. A to z kolei powoduje, że przestają przyciągać ludzi młodych, ideowych.
Musimy o tym wiedzieć, by skuteczniej działać na przyszłość, by zrobić jakiś remanent naszej kondycji narodowej, w kraju i za granicą. By biorąc udział w wyborach zliczyć nasze siły, bo to będzie podstawą dalszego zaangażowania w pracy nad ocaleniem Polski.
Piotr Jaroszyński
Piotr Jaroszyński
Pewnie znajdzie się jakaś grupka, o której Pan Jasiu myśli, ale nie sądźmy Polaków na podstawie jakiejś grupki! Czy należy także - na podstawie choćby ostatnich wyników wyborów prezydenckich - twierdzić, że Polacy en bloc kochają Hrabiego z Budy (nomen omen) Ruskiej? Chyba byłoby to nadużycie...
Ukłony wszystkim (prawie!) Polonusom (bo są tam u was też tacy, którym te ukłony się nie należą).
Jasiu z Hameryki