Dzisiaj dla Polaka urodzonego w Polsce posiadanie obywatelstwa polskiego jest czymś oczywistym. Można nawet posiadać dwa obywatelstwa, co jest z kolei korzystne dla emigrantów pracujących za granicą. A przecież nie tak dawno państwo mogło odgórnie pozbawić Polaka obywatelstwa. Tyle że nie była to Polska, lecz PRL.
Jednym z sześciu powodów utraty obywatelstwa w czasach PRL była tzw. „nielegalna emigracja”, czyli opuszczenie kraju po 9 maja 1945 r. bez zgody władz komunistycznych.
Ale jest jeszcze jedna karta w naszej historii, o której nie wolno zapomnieć. To czas heroicznej decyzji zachowania obywatelstwa polskiego, mimo straszliwych konsekwencji, jakie się z tym wiązały. Jest to czas II wojny światowej, czas zesłania. W jednym z pamiętników czytamy: „Rok 1943. Do naszego kołchozu przyjechało NKWD i zwołano nas na zebranie. Wszystkim Polakom nakazali przyjąć obywatelstwo rosyjskie. – Taka jest wola Stalina – mówili”. W tym krótkim opisie każdy czytelnik, który choćby się otarł o dramat naszych rodaków zagarniętych przez system sowiecki, odczuje całą grozę sytuacji. Z jednej strony bezbronni ludzie, których wywieziono z rodzinnych domów jak zwierzęta, skazane na pobyt w obcym kraju, gdzie jedyną miarą ich wartości była wydajność niewolniczej pracy, z drugiej – ciągle jednak obywatele Polski, choć Polska ponownie znikła z mapy świata. Czy można w takich warunkach przeciwstawić się „woli Stalina”, czy można oczekiwać pomocy od państwa, które przestało istnieć, gdyż podbite zostało przez dwóch okupantów? Sytuacja wydawała się beznadziejna, a potęga przemocy nieograniczona. Setki argumentów przemawiały za tym, aby przyjąć obywatelstwo sowieckie, bo przecież wtedy zwiększą się szanse choćby na przeżycie. A jednak... Gdy nadeszła wyznaczona przez NKWD pora, nie pojawił się ani jeden Polak. Ani jeden!
Łatwo się domyślić, że był to dla Sowietów potężny policzek. Przecież rozkaz musieli wykonać, zwłaszcza że za tym rozkazem sta- ła wola najwyższego wodza. Z jakichś powodów uzyskanie zgody Polaków na przyjęcie obywatelstwa sowieckiego było systemowi potrzebne. W innym wypadku NKWD nie pytałoby więźniów o zgodę, lecz samo dokonałoby zmiany obywatelstwa. Tyle że zgoda oznacza aprobatę woli, a wola, najsłabszego nawet człowieka, pozostaje ciągle wolną.
Zesłańcy otrzymali dwa dodatkowe dni do namysłu. Dwa dni minęły, ale sytuacja się nie zmieniła. Wtedy NKWD-ziści rozsierdzili się na dobre. Jak czytamy: „Wyrzucili nas wszystkich na step pod gołe niebo. Ojciec mój zrobił krzyż, uniósł go wysoko w górę. Ktoś zaintonował: Kto się w opiekę odda Panu swemu... Ze śpiewem przerywanym płaczem ruszyliśmy w stronę stepu”.
To był bezkresny step, a droga, którą szli zesłańcy, prowadziła jakby donikąd. Grupa ludzi osaczona przez uzbrojonych oprawców była bezsilna. A jednak ludzie ci stanowili ciągle problem, bo nie chcieli się ugiąć. Szli i śpiewali nabożne pieśni, śpiewali po polsku, a w sercach mieli wolną Polskę, której fizycznie nigdzie już nie było. Czy można sobie wyobrazić jeszcze wyższą cenę obywatelstwa polskiego? Jeden podpis, zgoda na obywatelstwo sowieckie i koniec udręki. Ale w tych ludziach owa zgoda byłaby odebrana jako najgorsza forma nie tylko słabości, ale i zdrady. Dzień i noc na stepie, wśród węży, żmij i hien. A głód coraz większy, głód śmiercionośny. I też nic, woleli umierać, ale jako Polacy.
W końcu NKWD postanowiło przeprowadzić aresztowania. „Najpierw młodych, a potem wszystkich mężczyzn. Zostały tylko kobiety i dzieci na bezkresnym stepie. Mnie także aresztowali. Prosiłam, by mnie zostawili, bo mam małe rodzeństwo, ale nikogo to nie obchodziło. Zabrano nas do więzienia w Nowotrojsku. Tam się zaczęły przesłuchania w dzień i w nocy. Pamiętam taką noc, kiedy przesłuchiwano mnie trzy razy. Bili pięściami po twarzy. Wybili mi wiele zębów. Mówili, że skoro nie chcę przyjąć obywatelstwa, to jestem polskim szpiegiem. Okropnie mnie wyzywali. Bałam się, że nie wytrzymam bicia i podpiszę”. (Henryka Paśnik, ks. A. Paśnik, Obietnica. Historia, którą napisało życie, 2014).
Nawet w takich momentach dominował lęk nie tylko o utratę zdrowia lub życia, ale przede wszystkim przed zdradą polskiej państwowości, mimo że nasze państwo wtedy nie istniało.
Różne są miary poczucia przynależności do własnego państwa. Dla jednych to kwestia nic nieznacząca, dla innych prawo do posiadania ważnych przywilejów, a jeszcze dla innych wartość cenniejsza niż zdrowie lub nawet życie. Dziś nie stoimy przed tak dramatycznymi wyborami, jednak nie wolno nam zapomnieć o tych, którzy kiedyś przed takim wyborem stali. Wyborem, który wymagał od nich heroizmu i w którym przechowane być mogło bezcenne ziarno niepodległości. Losy Polski rozstrzygały się w każdym z tych pięknych serc. A może rozstrzygają się nadal?
Dobro i zło – jasny przekaz
Ocena etyczna ludzkiego postępowania nie jest łatwa, ponieważ w grę wchodzi wiele okoliczności i uwarunkowań mających konkretny wpływ na określone czyny. Takich zewnętrznych czynników jest czasem tak dużo, że możemy wręcz wątpić, czy człowiek w ogóle jest wolny w swych decyzjach.
Jeśli jednak nie byłby wolny, to oczywiście zaniknąć musi odpowiedzialność moralna, która ma sens tylko wtedy, gdy jesteśmy wolni. Ale z kolei każdy z nas, wnikając w głąb samego siebie poznaje, że choć są uwarunkowania jego decyzji, to sama decyzja wznosi się ponad te uwarunkowania – a to właśnie jest wolność, ludzka wolność. Gdzie pojawia się wolność, tam rodzi się i odpowiedzialność.
Zadaniem społeczeństwa w cywilizacji łacińskiej jest osiąganie coraz wyższego poziomu moralnego. Polega to na umiejętności osobistego odczytania moralnego dobra i zła tak, by zawsze iść za dobrem mocą własnej decyzji. Przeciwnie rzecz się ma w cywilizacjach uznających zasady mechanistycznie: tutaj z kolei ideałem jest państwo prawa, gdzie prawo pojęte jest jako dyrektywa pochodząca od władzy. Prawo to wyraz woli władzy, tyle że zaopatrzony w stosowną numerację, np. art. 5, paragraf 2. Prawo to jest tak mocne, że nie dopuszcza konkurencji ze strony jakiegokolwiek innego źródła władzy, w tym ani ze strony Boga, ani ze strony sumienia. Absolutne państwo prawa to państwo bez Boga i bez sumienia. Moralność zredukowana zostaje w całości do stanowionego prawa. Postąpić moralnie dobrze, to w takim systemie podporządkować się prawu stanowionemu. I nie ma tu znaczenia, że takie prawo może być złodziejskie albo nawet zbrodnicze, ponieważ to państwo ustala, co jest, a co nie jest złodziejstwem lub zbrodnią.
Doskonałym przykładem takiego właśnie podejścia do prawa było zachowanie wyższych urzędników III Rzeszy Niemieckiej. Odrzucili Boga, został tylko Führer i jego rozkazy. Spełnienie rozkazu Führera było zarazem odpowiednikiem spełnienia woli Boga i głosu sumienia. Poza rozkazem wszystko było złe. W tym miejscu trzeba powtórzyć pogląd Adolfa Eichmanna wyrażony na procesie w Jerozolimie: „co do sumienia był święcie przekonany, że odczuwałby wyrzuty sumienia jedynie wówczas, gdyby nie wykonał otrzymanego rozkazu, to znaczy nie posłał milionów mężczyzn, kobiet i dzieci na śmierć, czyniąc to z wielką energią i najbardziej pedantyczną starannością” (H. Arendt, Eichmann w Jerozolimie, 1998, s. 36). Co więcej, wypełniając tak zbrodnicze rozkazy, Eichmann nie kierował się nienawiścią czy uprzedzeniami, podkreślał, że osobiście nie miał nic przeciwko swoim ofiarom.
Czy można sobie wyobrazić większe państwo prawa niż III Rzesza Niemiecka, którą rządziliby ludzie tacy jak Eichmann? Bezwzględnie podporządkowani prawu stanowionemu przez władzę, bezwzględnie – to znaczy w całości, rzetelnie i bez emocji.
Pytania takie musimy sobie zadawać w odniesieniu do każdego państwa prawa, które jako warunek swojego istnienia uznaje odrzucenie Boga i sumienia, a przynajmniej priorytetu Dekalogu i płynących z ludzkiej godności zasad moralnych. A tak się składa, że w tym właśnie kierunku dryfuje coraz więcej państw zachodnich obejmujących Amerykę Północną, Australię i Europę. Jakby niepomne przestrogi płynącej z doświadczeń II wojny światowej, starają się budować nowe państwo prawa eliminując Boga i niszcząc ludzkie sumienia.
Właśnie w takiej perspektywie musimy patrzeć na próby ingerencji zarówno w prawo naturalne, jakim jest prawo do życia każdego poczętego człowieka, jak i w sumienia lekarzy, którzy wierni Dekalogowi i Przysiędze Hipokratesa nie zamierzają człowiekowi szkodzić a życia ludzkiego zabijać.
To jest właśnie kontur państwa prawa, takiej bestii, która wyłania się z mroków zła, by czynić zło. I właśnie w takim kontekście odpowiedź na państwo zła musi być bardzo czytelna, jasna oraz przejrzysta. W tak dramatycznym momencie, gdy zło ukazało tylko swój wierzchołek, nie można odpowiedzi i oceny przeintelektualizować, przefilozofować, zwłaszcza nie mogą tego robić księża. Odpowiedź mętna kładzie się cieniem na ludzkie sumienia w wymiarze społecznym, osłabia wolę w jednoznacznym odrzuceniu zła. A to jest właśnie taka sytuacja, gdzie nakaz nie zabijaj znaczy nie zabijaj.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 8, Sierpień 2023