Globalizm to trend cywilizacyjny, którego celem jest utworzenie na naszym globie jednego społeczeństwa sterowanego przez jeden rząd. Wprawdzie w każdej wielkiej cywilizacji władcy aspirowali do panowania nad światem, niemniej jednak dopiero w XX wieku projekty te stały się realne.
W średniowieczu i w czasach nowożytnych podstawowymi strukturami politycznymi były monarchie. Rozpoczęty pod koniec XVIII wieku ich demontaż utorował drogę do budowania suwerennych państw narodowych, jako państw obywatelskich. Między państwami tymi toczyła się w wielu dziedzinach rywalizacja, nie zawsze też udawało się utrzymać równowagę sił, co prowadziło do licznych wojen, których kulminacją były dwie wojny światowe w wieku XX. Kolejna, ale już tzw. zimna wojna, oparta była na konfrontacji dwóch supermocarstw, USA i ZSRS, przy współudziale mniej lub bardziej podległych im państw. Upadek komunizmu pozostawił na arenie politycznej jedno supermocarstwo. Wówczas ostro ruszyła kampania proglobalistyczna.
Przy istotnym wpływie i zaangażowaniu Stanów Zjednoczonych globalizm nie jest w sposób formalny związany z jakimś określonym państwem czy narodem, jawi się raczej jako twór ponadpaństwowy i ponadnarodowy. Pewne jest natomiast, że globalizm w sposób zasadniczy wpływa na politykę, ekonomię, media, edukację etc., wkraczając w sposób mniej lub bardziej jawny w dziedziny, które warunkują i kształtują niepodległy byt państwowy. Ostatnim aktem suwerennych państw jest zgoda na ograniczenie lub wręcz rezygnację z własnej niezawisłości; przypomina to do złudzenia legalizację rozbiorów przez polski sejm. W „oczach świata" wszystko dzieje się zgodnie z prawem, w oczach narodu nic nie budzi podejrzeń, legalizacja dokonuje się za sprawą demokratycznie wybranych parlamentarzystów. Są to jednak tylko pozory.
Wśród wielu dziedzin dotkniętych wpływem globalizmu znalazły się także kultury narodowe. Wpływ ten nie jest odczuwany zbyt boleśnie, trudno się zatem dziwić, że tak naprawdę tylko nieliczni zdają sobie sprawę z zachodzenia tego procesu. Masy przyzwyczajone do uznawania za rzeczy ważne (a wręcz istniejące!) tylko tego, co jest odpowiednio spreparowane i nagłośnione przez media, nie dostrzegają problemu utraty własnej kultury narodowej; o tym masowe media nie mówią, a więc tego jakoby nie ma. Aby dostrzegać ten proces, trzeba mieć jakąś skalę porównawczą. Brak jest rozpoznawalny przez porównanie z całością bez braków, zatem obcując wyłącznie z rzeczami wybrakowanymi możemy sądzić, że taka jest ich natura, a więc że braków nie posiadają. Kto widzi tylko psy bez ogonów, ten będzie przekonany, że zwierzę to z natury nie ma ogona, że pies z ogonem to jakieś dziwadło; kto zna klasykę polską tylko z wersji filmowej, ten ma zdeformowany obraz polskiej kultury (niestety, jesteśmy obecnie świadkami mocno niepokojącego zjawiska w skali masowej, bowiem to właśnie ten zdeformowany obraz jest uznawany za „normalny").
Trzeba zaznaczyć, że kultura narodowa nigdy nie była w pełni zasymilowana przez cały naród czy wszystkich obywateli danego państwa. Kultura narodowa jest raczej kulturą elitarną, choćby z tego tytułu, że wymaga zdobycia odpowiedniego poziomu wykształcenia - i to w wielu różnych dziedzinach - aby można było z nią obcować i nią żyć. Stąd też stosunkowo niewielki procent narodu zdaje sobie w pełni sprawę z tego, co naród jako całość traci. A ponieważ wielu sądzi, że i na polityce, na medycynie i na kulturze zna się każdy, więc publiczna dyskusja nad potrzebą i wagą kultury narodowej z reguły prędko staje się jałowa.
Dlaczego globalizm z całą premedytacją niweluje wpływ kultur narodowych na poszczególne społeczeństwa? W wymiarze społeczno - politycznym kultura narodowa umacnia dane społeczeństwo wewnętrznie, czyni je bardziej zwartym, silnym, a więc i odpornym na zakusy obcych. Parafrazując znaną klasyczną sentencję możemy powiedzieć, że miastem bez murów jest społeczeństwo bez własnej kultury. Jeżeli więc globaliści dążą do utworzenia jednego światowego społeczeństwa, to muszą zdruzgotać mury kultur narodowych. W wymiarze politycznym skruszenie murów kultury narodowej otwiera swobodną drogę do realizowania wizji nowego społeczeństwa, które już nie będzie narodem, a kto wie, czy jednostki wchodzące w jego skład zdołaj ą wówczas ocalić swe człowieczeństwo.
Ponieważ przekaz kultury narodowej przez wieki opierał się na tradycji, obejmującej krąg domu, szkoły, państwa i Kościoła, więc niszczenie kultur narodowych musi polegać na opanowywaniu tych właśnie newralgicznych punktów. Najpierw więc podważa się wartość samej tradycji jako nośnika kultury, tradycję ukazuje się w najgorszym świetle - jako coś zacofanego, anachronicznego, pozbawionego wartości. Liczy się tylko przyszłość i postęp. Następnie trzeba wkroczyć do domów. Dziś jest to nad wyraz łatwe. Globaliści nie muszą kolbami wyważać drzwi ani wkradać się przez okno. Praktycznie w każdym domu stoi jeden lub kilka telewizorów, który niczym czołg otoczony piechotą kolorowych pism dyktuje rytm dnia, opinie, nastroje, oceny. Dom dzięki masowym mediom jest już zdobyty. A co ze szkołą?
Programy szkolne opracowywane są i finansowane przez zachodnich „specjalistów" i zachodnie instytucje, takie jak OECD czy Unia Europejska. W związku z tym bardzo precyzyjnie usuwa się z treści nauczania, choć stopniowo, materiał, który rozbudza poczucie narodowe. Eliminuje się klasykę literatury (wieszczów narodowych) bądź w całości, bądź przez pozostawienie jak najmniejszej ilości narodowych utworów, bądź poprzez rekomendację surogatu, namiastki dzieła literackiego, czyli obejrzenia wersji filmowej (czyt.: zastępczej). Młodzież angielska nie czyta Szekspira, młodzież grecka nie czyta Platona, młodzież polska... ogląda Trylogię, Pana Tadeusza i Przedwiośnie w kinie lub w telewizji. Bo jak tu obcować z tekstem, którego... nawet poprawnie i pięknie się nie przeczyta, połowy słów już się nie rozumie? Szkoła ukierunkowuje uczniów na zdobycie umiejętności praktycznych, bez rozwijania zdolności do refleksji i mądrości. Wzorem jest umysł ścisły, czyli wąski (skoro ściśnięty), ale za to zarozumiały, bo wierzący w potęgę techniki. Kultura narodowa zaś jako dobro niewymierne traktowana jest jak sprawa pozbawiona wartości (bo niemierzalna).
Instytucje państwowe zachowują z kulturą narodową związek symboliczny, zewnętrzny. Gdzieniegdzie flaga, skromny orzeł, rzadko hymn narodowy, i to co najwyżej jego pierwsza zwrotka. Instytucje państwowe są urzędami, które urzędują, ale nie reprezentuj ą majestatu sukcesji władzy ponad 1000-letniego państwa i nie zabiegając jego dobro. Kultura urzędu nie jest kulturą narodową, jest wyrazem kultury biurokratycznej różnicowanej poziomem techniki i mentalności (socjalistyczna, sowiecka, azjatycka, zachodnia). Jakże często wchodząc do urzędu nie czujemy, aby to był urząd naszego kraju, urząd, który nam służy, który chce nam pomóc, który broni naszych praw. W polskich urzędach Polacy czują się petentami odgrodzonymi od władzy labiryntem korytarzy, pokoi, nieżyczliwych urzędników, sztucznych sekretarek... Przepaść ta powiększa się za granicą, gdzie w wielu wypadkach nasze placówki dyplomatyczne postrzegane są nie jako instytucje nakierowane na udzielanie pomocy Polakom, co raczej zorientowane na penetrowanie polonijnych środowisk dla bliżej nie określonych celów.
Kurczy się też mecenat państwa nad dziedzictwem narodowym, które - z małymi wyjątkami - albo przechodzi w ręce obce, albo też ulega likwidacji. Państwo w sensie instytucjonalnym przestaje być depozytariuszem zainteresowanym kultywowaniem wielowiekowego dziedzictwa narodowego. W grę wchodzi brak równomiernego rozlokowania placówek kulturalnych na terenie całego kraju, tak aby mogły być żywym odniesieniem całości narodu i państwa dla dzieci, młodzieży i tych, którzy z kulturą polską chcą obcować. Jakże nieliczne i jak rzadko rozsiane są muzea, teatry, sale koncertowe, biblioteki. Instytucji tych było nieco więcej w okresie PRL-u ze względu na rolę propagandową, której nie mogły jeszcze spełniać masowe media; propaganda jednak nie zasłaniała wszystkiego co narodowe, stąd można było odnaleźć ślady kultury polskiej. Ale przy dzisiejszej socjotechnice przekaz masowy można w całości wyjałowić z treści narodowych, nic więc dziwnego, że globaliści z Banku Światowego nakazali Polsce już w 1989 roku likwidację 30 tysięcy placówek kulturalnych, w tym głównie bibliotek. Człowiek globalny ma oglądać obrazy i słuchać słów podawanych przez media, a nie czytać książki, które sam sobie wybierze.
Państwo wreszcie przestało być zainteresowane ukazywaniem wzorcowej kultury polskiej. Instytucje, których nazwy wskazują na wyjątkową rolę w przekazywaniu pokoleniom bogatego kanonu polskiej kultury (Teatr Wielki, Teatr Narodowy, Teatr Polski, Galeria Narodowa), coraz częściej stają się polem prywatnych eksperymentów nie najwyższych lotów, a często o charakterze wręcz antynarodowym, demoralizującym i szyderczym (vide: głośny ostatnio casus warszawskiej „Zachęty").
Nic więc dziwnego, że wskutek takich działań wygaszony zostaje duchowy i materialny związek obywateli z własnym państwem jako główną formą społecznego organizowania się ludzi. Nie dzieje się to samoczynnie, lecz jest promowane przez instytucje globalistyczne, które w ten sposób zmieniają ukierunkowanie działań instytucji tradycyjnie państwowych. Administracja państwowa jest nie tylko polem dla załatwiania prywatnych interesów, ale nade wszystko jest coraz częściej firmą do wynajęcia, jest przedłużeniem firm międzynarodowych czy ponadnarodowych. Ma to swoje konsekwencje w kulturze, ponieważ przedsięwzięcia ukazujące bogactwo i głębię wielu dzieł wymagają przepotężnego wsparcia instytucjonalnego, na które prywatnie nikogo nie stać. Nie wystarczy wynająć salę i zapłacić za prąd, trzeba jeszcze wykształcić ludzi zdolnych do tworzenia i przekazywania arcydzieł w ich najgłębszym wymiarze. Jeśli własne państwo nie jest zainteresowane promowaniem kultury ojczystej, to trudno się spodziewać, aby były tym zainteresowane państwa lub organizacje obce. Jest im raczej na rękę, że dane społeczeństwo staje się coraz bardziej bezmyślnym konsumentem i nie jest suwerennym narodem. Ktoś zapyta, a po co być „suwerennym narodem"? W odpowiedzi nasuwają się na myśl słowa, które wypowiedział ponoć Arystoteles, gdy zapytano go, po co człowiek tyle obcuje z pięknem? Trzeba być ślepym, żeby zadawać takie pytanie - odpowiedział filozof.
Trzeba być pozbawionym, przynajmniej od czasu do czasu, rozumu, aby pytać, po co człowiekowi rozum. Trzeba być nie w pełni dojrzałym psychicznie, aby pytać, po co kultura narodowa. Jeżeli bowiem przychodzę na świat „goły i bosy", nie umiem myśleć, nie umiem pisać, nie umiem mówić, nie umiem rozumnie słuchać i patrzeć - to mój rozwój osobowy, a więc rozwój wrażliwości, umysłu, woli, charakteru, pozwalający mi na osiągnięcie właściwej sylwetki fizycznej i duchowej, na zdrowy kontakt z innymi ludźmi, na odczytywanie rzeczywistości - dokonuje się przez najbliższy i najpełniejszy krąg świata, którym jest moja rodzina, moi rodacy, moja ojczyzna. Jak nie istnieje język w ogólności, lecz są języki narodowe, tak nie ma kultury w ogóle, lecz są kultury narodowe. Ucząc się języka, który pozwoli mi na kontakt z innymi ludźmi, na wyrażanie siebie, na sięganie do dzieł pisanych przed wiekami, uczę się w pierwszym rzędzie języka ojczystego, jako dla mnie najbliższego i najłatwiejszego. Po co mam w Polsce, gdzie mieszka 40 milionów Polaków, uczyć się najpierw chińskiego lub angielskiego? Jeżeli zaś to język polski wprowadza mnie do mojej społeczności i do mojego dziedzictwa, to jest jasne, że muszę ten język opanować nie byle jak, ale w stopniu doskonałym. Potrzebuję tego nie tylko jako Polak, ale jako człowiek, ponieważ swoje człowieczeństwo realizuję po polsku. Dlatego troska o opanowanie ojczystego języka jest podstawowym zadaniem domu i szkoły. Jeżeli natomiast już w latach 60. wprowadzono reformę edukacji, w której ramach zredukowano bądź wyeliminowano przedmioty humanistyczne ze szkolnictwa zawodowego (przymusowo objęto nią ponad połowę młodych Polaków), to jest jasne, że chodziło o „wyhodowanie" ludzi, którymi łatwo można sterować.
W dobie globalizacji proces dehumanizowania kształcenia poszedł jeszcze dalej, ponieważ dziś główna umiejętność „literacka" młodych ludzi polega na poprawnym pisaniu podań i stawianiu krzyżyka w odpowiedniej kratce. A cóż mówić o gęganiu, jakie wydobywa się z gardeł niektórych polityków i dziennikarzy, które dopiero po głębokim namyśle można nazwać dźwiękami artykułowanymi i zakwalifikować jako przynależące do języka polskiego?
Globalizm w pełni podbije świat dopiero po całkowitej likwidacji kultur narodowych. Albowiem kultura narodowa jest tym najgłębszym fundamentem, który chroni suwerenność poszczególnych osób w wymiarze wewnętrznym. Jest ona również swoistym kodem, nieczytelnym dla obcych, który spaja naród, nawet pozostający w niewoli. Dlatego liczyć się musimy z tym, że proces pozbawiania nas naszej kultury ojczystej będzie trwał aż do czasu całkowitego zniszczenia w nas polskości.
Stosowane są i będą różne metody. Kultura narodowa będzie puszczana w niepamięć, będzie zawłaszczana i deformowana, będzie wyszydzana... To dzieje się dziś.
Ponieważ kultura narodowa stoi na straży naszego człowieczeństwa, dlatego każdy Polak musi poważnie zastanowić się nad stanem obecnym i nad tym, co może zrobić w skali osobistej, rodzinnej, społecznej, aby się nie dać wyzuć z własnej tradycji i tożsamości, aby czerpiąc soki z ojczystego dziedzictwa, obronić w sobie człowieka, w społeczeństwie - naród, a w państwie - ojczyznę.
Piotr Jaroszyński
"Ocalić polskość"
Na portalu vrota.pl (?) ktoś proponuje, nawet dobrą piosenkę, ale jako Hymn.
Czyżby już tak mało czasu zostało do globalizacji finalnej? skoro sięgają po najwyższe wartości Narodowe?
Oby z krzyżem sobie nie poradzili, tak nam dopomóż Bóg.