Świat ekonomii i biznesu jest tajemniczy i zarazem drażliwy. Wielu z nas odnosi wrażenie, że jest on moralnie brudny, ponieważ jest to świat ciemnych interesów, podejrzanych znajomości, wielkich przekrętów, świat, w którym jedni pływają jak ryby w wodzie, a inni są tylko ofiarami, w którym jedni są nietykalni, a inni ciągle wykorzystywani, świat, gdzie biznes wkracza do polityki, a mafia do biznesu. Jest to świat, w którym jednych nie obowiązują ani powszechne reguły moralne, ani zasady prawa, inni natomiast ścigani są za najdrobniejsze nawet przewinienia. Jednym słowem, jest to świat dla przeciętnego śmiertelnika trudny do odczytania, a tym bardziej do zaakceptowania.
Po drugiej stronie, z dala od wielkiego biznesu, znajduje się zdecydowana większość katolików. Różne mogą być tego przyczyny, niektórzy nie mają głowy do interesów, inni nie chcą się moralnie brudzić, jeszcze inni nie wiedzą, że robienie interesów nie musi być aż tak trudne i nie musi być brudne. Ale problem jest.
W literaturze przedmiotu jedną z najbardziej znanych pozycji jest książka niemieckiego socjologa Maksa Webera "Etyka protestancka a duch kapitalizmu" (I wydanie 1905, wyd. polskie 1994). W rozprawie tej Weber stawia tezę, że gwałtowny rozwój przedsiębiorczości w czasach nowożytnych i współczesnych zawdzięczać należy religii i etyce protestanckiej. To protestantyzm wytworzył tę potężną siłę, za którą stoi duch kapitalizmu. Ducha tego można scharakteryzować w kilku punktach: pamiętaj, że czas to pieniądz, pamiętaj, że kredyt to pieniądz, pamiętaj, że pieniądz ma naturę polegającą na rozmnażaniu się i tworzeniu nowego (pieniądz robi pieniądz), pamiętaj, że dobry płatnik jest panem sakiewki każdego. Autorem tych rad jest nie kto inny tylko Beniamin Franklin, ojciec założyciel Stanów Zjednoczonych, który patrzy dziś na nas z banknotu studolarowego. Zostały one w końcu sprowadzone do jednej prostej, choć brutalnej maksymy: "Z bydła robi się łój, a z ludzi pieniądze" (s. 32-34).
Książka Webera spotkała się i nadal spotyka z szerokim odzewem. Jednym otwierała oczy, inni poddali ją krytyce za szereg uproszczeń, zwłaszcza w odniesieniu do katolicyzmu. Faktem jest jednak, że nie byłoby kapitalizmu bez tak mocnego zaangażowania się w biznes, zaangażowania, które nie mogło być natury czysto ekonomicznej, lecz musiało mieć za sobą poważną rację religijną. Sukces na tym polu uznawany był za dowód boskiego uprzywilejowania czy wręcz wybraństwa. Czy to oznaczało, że katolicyzm pozostawał w tyle za "postępem", że nie doceniał znaczenia ekonomii? Doceniał, ale nie przeceniał, upatrując w ekonomii środek do osiągnięcia celu, a nie cel sam w sobie. Albowiem za cel taki mógł być uznany rozwój duchowy, moralny i kulturowy człowieka, a nie mnożenie bogactwa dla samego bogactwa. Mieszcząc się w ramach jednej religii (chrześcijaństwo), protestantyzm i katolicyzm rozpękły się na dwie cywilizacje.
Z biegiem czasu protestantyzm uległ sekularyzacji i przekształcił się w liberalizm, nawet ateistyczny, który w jeszcze większym stopniu absolutyzuje znaczenie ekonomii. Jego przeciwwagą był przez dziesiątki lat komunizm sowiecki i chiński, ale te wyrodziły się w kapitalizm państwowy, który po upadku Związku Sowieckiego dogaduje się z liberalnym kapitalizmem zachodnim. Walka zamieniła się we współpracę. Tylko na jakich zasadach funkcjonuje ta współpraca i kto tak naprawdę na niej korzysta? Wiele wskazuje na to, że tylko globalna oligarchia, czyli małe grono najbogatszych ludzi w świecie, dla których przynależność państwowa, narodowa lub religijna nie ma żadnego znaczenia.
Jak w tym wszystkim mają odnaleźć się katolicy? Pobożni, ale nieskuteczni, moralni, ale niezaradni, skromni, ale naiwni. Jakie jest nasze miejsce? Czy mamy coś do powiedzenia? Czy możemy mieć na cokolwiek większy wpływ?
Właśnie odpowiedzi na te pytania szukać będziemy podczas IV już międzynarodowego kongresu organizowanego przez Wyższą Szkołę Kultury Społecznej i Medialnej (przy współpracy Katedry Filozofii Kultury KUL), a zatytułowanego "Katolicy i ekonomia". W kongresie udział wezmą znakomici prelegenci z sześciu kontynentów (Europa, Azja, Afryka, Ameryka Północna i Południowa, Australia), z których jedni posiadają cenny dorobek naukowy, inni ważny bagaż doświadczeń i liczne sukcesy zawodowe. Właśnie jako katolicy i z katolickiego punktu widzenia wypowiedzą się na te tematy, które dla katolików wydają się trudne lub wręcz niedostępne. Pokażą, gdzie leży źródło naszych słabości, a w czym jest nasza siła, dlaczego jesteśmy nieskuteczni, a jak możemy być skuteczni. Niewiedza i bierność, które jakże często są naszym udziałem, to nie są cnoty katolickie, choć dla wielu ludzi biznesu taki katolik może być idealną ofiarą, z której czerpią niebotyczne nawet zyski. Dlatego warto wiedzieć, warto mieć inicjatywę, być aktywnym. Warto wziąć udział, posłuchać, wyciągnąć wnioski i działać. Tak, bo katolik musi działać tam, gdzie działać trzeba. I choć na to działanie nałożone są określone zasady moralne, to ta sama moralność domaga się, aby nie być biernym i nie dać się wykorzystywać. Ekonomia katolicka to nie jest temat tabu, to nie jest tylko zbiór pobożnych życzeń, to temat, który trzeba podjąć i zobaczyć realnie, konkretnie, jak inni sobie radzą, jak można i jak należy sobie radzić, nie tylko w małej, ale i w dużej skali. A jeśli ekonomia nie może być niemoralna i nie może być celem, to tym lepiej, bo to zmusza do pomysłowości i polotu, a ekonomii nadaje prawdziwy sens. W takim kongresie, który pomoże nam wiele rzeczy zrozumieć i pokaże, jak działać, ze wszech miar warto wziąć udział.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 29-30 października 2011
Zapisały się mi w pamięci pewne spostrzeżenia, jak choćby takie, że jeśli katolicy zdobywają większość, to prawidła demokracji jawnie są... negowane.
Pozdrawiam i do zobaczenia na kongresie.
http://diecezja-torun.pl/6-miedzynarodowy-kongres/
Dziękuję i pozdrawiam