Coraz większy upadek kultury życia społecznego w naszym kraju musi być nazwany po imieniu, ponieważ przekroczono barierę ochronną i rozpoczął się proces zatapiania tych, którym zawsze okazywano troskę, szacunek lub nawet cześć. Chamieją więc urzędy publiczne, zwłaszcza w obszarze polityki i mediów, chamieje sztuka, piosenki, kabarety, audycje radiowe, teatry, programy telewizyjne, chamieje szkoła. Takiego zalewu chamstwa nie odnotowaliśmy dotąd w naszej historii. Kiedy to się zaczęło i gdzie?
Pisze o tym Marian Hemar w swoich felietonach z lat 60. Są one na tyle trafne, że warto ich fragmenty przypomnieć. Chamstwo, jak podkreśla, to największy wróg narodu polskiego. Dosłownie pisze tak: Marek Hłasko i Piotr Guzy, dwa największe może talenty najmłodszego pokolenia pisarskiego, najszerzej otwierają drzwi najgorszemu wrogowi polskiego narodu, największemu dla nas niebezpieczeństwu: endemicznemu chamstwu (Na marginesie Marka Hłaski uwagi rozmaite). Jak widać, tymi, którzy mieli wpływ na rozszerzanie się epidemii chamstwa nie byli dorożkarze ani brukarze, lecz literaci. Bo jeśli murarz lub szewc przeklnie, to ma to wymiar prywatny, przekleństwo usłyszy może kilka osób, ale jeśli będzie to artysta, to nie tylko usłyszeć mogą tysiące, a nawet miliony, ale co więcej, takie przekleństwo będzie nobilitowane: wszak mówi to sam gwiazdor, talent, idol, guru. Tak czy inaczej to najpierw zdeprawowana sztuka otworzyła drzwi do obyczajowego zwyrodnienia. Kto przeklinał, ten czuł się równy artyście, był kimś. Gdy na dodatek dzieła literackich sław weszły do szkół i stały się obowiązkową lekturą, to kto mógł zatrzymać młodzież przed przeklinaniem? Jeśli klinie ktoś tak popularny jak Hłasko, to ja, Wojtek i Marysia, też możemy kląć. A klnąc będziemy się traktować odpowiednio do słów, czyli po chamsku. I koło się zamyka.
Hemar pyta retorycznie: Ale nie mogę oprzeć się grozie na myśl, dokąd my idziemy? Dokąd zmierza nasza literatura, dokąd prowadzą nas, jak tego konia, Marek Hłasko i Piotr Guzy? Jakie jest teraz możliwy rozwój piśmiennictwa po tym rozwydrzeniu plugawego słownika? Ile razy można powtórzyć słowo dupa, mówiąc już o najłagodniejszym słowie tego wokabularza, sto razy, tysiąc razy? Na każdej stronie? W każdym zdaniu? I co dalej? I jak potem wrócić do pisania o sprawach bez tej dupy? Przecież nie ma powrotu. Można tylko brnąć gorzej i niżej, częściej i gęściej, aż dokąd?
Tak pytał Hemar przed prawie pół wiekiem. A jak pytałby się dzisiaj, gdyby słyszał te chamskie odzywki polityków, dziennikarzy, piosenkarzy, aktorów? Gdyby poszedł do Teatru Narodowego, Klasycznego, Polskiego, co by usłyszał, jeśli nie te właśnie słowa, co by zobaczył, jeśli nie ordynarną jakże często pornografię, którą wpycha się w sposób natrętny, prymitywny, a nawet ohydny. A potem ulica naśladuje, dzieci naśladują, dziewczyny naśladują i popadamy w endemiczne bagno.
Jak się przed tym bronić, gdzie są autorytety i ich dzieła, które zdolne byłyby w sposób odważny i jednoznaczny napiętnować chamstwo? Autorytety poczynając od rodziców i nauczycieli do profesorów i duchownych? Hemar nawiązując do słynnej anegdoty o Archimedesie, który na widok żołdaka zbliżającego się, by go zabić, nie ucieka, lecz dalej kreśląc figury geometryczne mówi z całkowitym spokojem: noli turbaree circulos meos (nie psuj mi moich okręgów), zauważa: Po młodym barbarzyńcy, po jego mieczu i zwycięstwie dawno zginął ślad. Koła i trójkąty Archimedesa przetrwały tamten mieczyk i tamte tryumfy. One to, nic innego, nie Maraton, ani Salamina, ani Termopile – one ocaliły Grecję. One, pospołu z Homerem, z Ajschylosem, z Sofoklesem, z Sokratesem i z Platonem i jeszcze kilku innymi.
Gdzie są nasze koła i nasze trójkąty, którymi możemy bronić się przed zalewem barbarzyństwa? Czym my możemy sprostać nowej epoce lodowej, która nadchodzi? Co mogłoby zostać z wszystkiego, co myśmy zrobili „za naszą mądrość i waszą”? (Polska Iliada). Są to pytania zasadnicze, pytania o to, jak stawić czoła i jak przetrwać ten porażający zalew barbarzyństwa, które daje o sobie znać nie od dziś. Tylko że dziś przerwało tamę naszych domowych progów, bo one – wbrew słowom Roty – już nie są twierdzą; nie są ostoją polskości. W każdym mieszkaniu, ba, w każdym pokoju usadowił się barbarzyńca, i nadaje, szkaluje, klnie, wprost wymiotuje, a gawiedź patrzy, i im bardziej otwiera oczy, im szerzej nadstawia uszu, tym bardziej zamyka umysł aż nadchodzi czas całkowitej bezmyślności, i wtedy barbarzyńca podbija naród, kiedyś tak mądry i kulturalny. Leży teraz u jego stóp, bezradny, bezsilny, ogłupiony.
W takim stanie dziś właśnie się znajdujemy. Proces, który rozpoczęto w czasach budowy idealnego socjalizmu dochodzi już do kresu pod postacią socjalizmu realnego. Bo socjalizm realny to nie ten, w którym nie ma własności prywatnej, lecz ten, w którym nie jest zdolny do samodzielnego myślenia i wybierania, gdy człowiek siebie oddaje innym, oddaje swoją myśl, swoją wolę, swoje uczucia. A taki stan dotyka nas dzisiaj, człowiek myśli mediami i wybiera mediami i odczuwa mediami, a rozmawiać z nim nie ma już jak, bo odtrącił to wszystko, co daje mądrość. Człowiek zamiast zagłębić się w lekturę, jaką stanowić powinna wartościowa książka, zamiast przedyskutować problem, jaki go nurtuje, zamiast spisywać swoje myśli, przepuszcza przez siebie papkę medialną jak bezzębne niemowlę i pęcznieje, bo nie rośnie.
Musimy ratować naszą kulturę, aby się nie odczłowieczać, zwłaszcza w czasach, gdy na różne sposoby próbuje się nas zdehumanizować i zdepolonizować. Jasność umysłu, prawość woli, czystość uczuć – to jest nasze życie ludzkie, jakie musimy odzyskiwać, każdego dnia, każdej minuty, ciągle, od nowa.
Piotr Jaroszyński
Ciało ludzkie należy bowiem rozumieć jako świątynie, a więc sacrum, nierozerwalnego z misterium. W misterium owym uczestniczyć może tylko ten kto stał się z daną "Świątynią Ducha Świętego" "jednym ciałem" Większość kultur tradycyjnych świata, a szczególnie chrześcijaństwa dbała o ową intymność i tajemnicę regulowaną aspektami biologicznymi i fizjologicznymi. Te ostatnie czynniki tłumaczone na sposób myślenia nazywanego przez antropologów kulturowych "magicznym" sprawiały, że niedopuszczalne było moralnie, chodzenie na plaże koedukacyjne w strojach znanych od około stu lat jako kąpielowe, a także noszenie przez niewiasty spodni i ubiorów odkrywających nogi powyżej kolan, itd...