Nie ma dnia ani godziny, aby w którymś ze światowych mediów nie wracano do tematu faktycznych lub rzekomych nadużyć seksualnych w Kościele. Do tego chóru włączają się też niektóre media w Polsce kontrolowane przez to samo środowisko, które wydaje tygodnik "Der Spiegel" w Niemczech czy dziennik "New York Times" w Stanach Zjednoczonych. Ale dla nikogo, kto poważnie podchodzi do problemu zła i grzechu, tego typu media nie mogą być ani konfesjonałem, ani trybunałem.
Media lewicowo-liberalne nie mogą być konfesjonałem, ponieważ wcale nie chodzi im o uzdrowienie moralne tych, którzy upadli, lecz o to, by po wielokroć przeżuwać zło, wręcz się nim delektując. Nie są też trybunałem, który byłby obiektywny i potrafił wysłuchać wielu stron. O tym, że obiektywizm tych mediów można między bajki włożyć, świadczy sprawa jednego z reżyserów oskarżonego o gwałt na nieletniej, którego te same środowiska medialne i artystyczne natychmiast, i to całkiem niedawno, wzięły w obronę, podając tysiące argumentów łagodzących czy wręcz uniewinniających.
Dla środowisk tych nie ma też większego znaczenia, że szereg oskarżeń wysuwanych pod adresem duchownych katolickich jest naciąganych lub wręcz nieprawdziwych, że w porównaniu z innymi środowiskami winnymi nadużyć seksualnych jest to znikomy procent (w Niemczech w ciągu ostatnich 15 lat 0,045 proc.); że sporo spraw zostało wyjaśnionych; że sam Papież zabrał głos w tych kwestiach, potępiając zło i jednoznacznie nazywając je po imieniu ("List pasterski do katolików irlandzkich"). W ich mniemaniu to bez znaczenia. A nawet przeciwnie, to okazja do wzmożenia ataków, gdyż wychodzą z założenia, że qui s'excuse, s'accuse (kto przeprasza, ten się oskarża), a więc im więcej przeprosin, tym więcej oskarżeń.
Fałszywa wizja
W globalnym sądzie koncernów medialnych nad Kościołem przebijają pewne tony, które warto rozpoznać, aby umieć się wśród nich poruszać. Przede wszystkim nie można zapominać, że media te mają spojrzenie lewicowo-liberalne, a więc przychylnie patrzą na socjalizm, komunizm, aborcję czy eutanazję, nie mówiąc już o promowaniu tęczowej rewolucji, natomiast nieprzychylnie na katolicyzm i tzw. wartości konserwatywne. Jeżeli w tym wypadku podjęły temat nadużyć seksualnych, to nie dlatego że bronią zasad moralnych czy godności ludzkiej, lecz dlatego że jest to okazja do zaatakowania wroga ideologicznego. Gdyby było inaczej, to wspomniany reżyser, znany przecież na całym świecie, musiałby zostać ustawiony w jednym szeregu z atakowanymi księżmi. A nie był. To powinno dać do myślenia.
Media te świadome są swojej siły i skuteczności oddziaływania na poglądy masowego odbiorcy. Dlatego też nie za bardzo przejmują się manipulacją czy przekręcaniem faktów, hipokryzją czy kłamstwem, które choćby w związku z omawianym tematem znajdą się na łamach ich gazet, w studiu radiowym czy programie telewizyjnym. Ich czytelnik, słuchacz, telewidz im wierzy, a do innych mediów albo wcale nie sięga, albo z góry nastawiony jest negatywnie.
Skąd wobec tego bierze się ta siła oddziaływania? Ma ona charakter czysto fizyczny, wynika z przewagi ilościowej. Środowiska te dysponują największymi nakładami gazet, potężną liczbą stacji radiowych i kanałów telewizyjnych. Media konserwatywne czy katolickie pozostają ciągle daleko w tyle, więc nic dziwnego, że dysproporcja w skali oddziaływania bywa duża, a nawet olbrzymia, na korzyść mediów lewicowo-liberalnych. Dlatego mogą one skutecznie lansować swoją wizję świata, choćby mijała się ona z prawdą.
Od strony merytorycznej media te stosują wypróbowany trik znany starożytnej sofistyce, który polega na tym, że fałsz ubiera się w szaty tego, co prawdopodobne. Stosuje się tu różne efekty literackie, a dziś również środki techniczne. Dzięki nim powstają różne historyjki, które czyta się lub na które patrzy się z zapartym tchem, chociaż jest to literacka fikcja. Takim sposobem rozwijano sztukę socrealizmu i ten sposób wykorzystywany jest również dzisiaj, gdy lewicowo-liberalne media ronią łzy nad losem świata, nad niewinnymi ofiarami, których nieszczęścia mają jedno źródło: jest nim Kościół katolicki, ukazywany w jak najczarniejszych barwach.
Z nienawiści do katolicyzmu
Musimy wobec tego zobaczyć, po co ten cały szum i rozdzieranie szat, jeśli jest to tak wybiórcze i nieobiektywne. Do jakich wniosków, a właściwie do jakich aktów chcą doprowadzić owe media, wracając do spraw, które - jak zauważają liczni katoliccy komentatorzy - zostały jasno pokazane i jednoznacznie ocenione przez Głowę Kościoła, Papieża Benedykta XVI? Otóż w sposób mniej lub bardziej zawoalowany chcą odebrać dobre imię Kościołowi, zniszczyć jego znaczenie społeczne, moralne i religijne, nie wahając się przy tym żądać nawet rezygnacji samego Benedykta XVI ("Der Spiegel"). Po to właśnie prowadzona jest cała ta akcja pod hasłem "skandal w Kościele". Jak w czasach PRL władze komunistyczne nie tylko walczyły z Kościołem, ale uzurpowały sobie także prawo do nominacji biskupich, tak też dzisiaj taką samą drogą podążają lewicowo-liberalne media już na całym świecie: to one będą mianować biskupów i odwoływać Papieża. W planie tym chodzi o naruszenie stabilności Kościoła hierarchicznego, bo to na dalszą metę ułatwi "rozproszenie owiec".
Plan ten zawiera elementy bardzo przemyślane, racjonalne, ale jednocześnie pod płaszczykiem troski o ofiary przepojony jest wyjątkową nienawiścią do katolicyzmu, której skalę do dziś najdobitniej ukazuje proces i śmierć Pana Jezusa na krzyżu, gdy raz po raz słyszymy ciągle ten sam okrzyk: "Ukrzyżuj Go!", tyle że powielany przez media w skali globalnej.
Oprócz próby przejęcia kontroli nad Kościołem hierarchicznym środowiska lewicowo-liberalne łączą "skandale" z celibatem, sugerując, że źródłem zła jest bezżenność. Ale z tego wynika, że celibat duchownych w Kościele katolickim stanowi dla nich kolejną zaporę, którą chcieliby sforsować, i oto nadarzyła się okazja. W takim razie spójrzmy na celibat inaczej, tj. z naszej strony. Musi on być wielką siłą Kościoła zarówno w znaczeniu religijnym, jak i moralnym, i to właśnie w dzisiejszych czasach. Dlaczego? Dlatego że presja sekularyzmu i laicyzacji, czyli życia tak, jakby Boga nie było, jest wyjątkowo silna, chyba w dziejach dotąd niespotykana. Walka z religią przybrała postać wręcz nowej religii, tyle że jej kapłanami są dziś liczni dziennikarze i politycy, a także prawnicy i profesorowie uzbrojeni w kamery, komputery, sale wykładowe i satelity. Przyświeca im program rozpoznania i zniszczenia każdego znaku transcendencji. A takim znakiem, najmocniejszym na tej ziemi, jest właśnie osoba, która całe swe życie w sposób świadomy i dobrowolny, jawny i odważny poświęca Bogu. I właśnie dlatego dla środowisk lewicowo-liberalnych kapłan, brat zakonny, siostra zakonna to najwięksi wrogowie ideologiczni. Gdy nie mogą ich zniszczyć fizycznie (tak jak to było w krajach opanowanych przez komunizm), próbują innych metod, np. presji społecznej i medialnej na zniesienie celibatu. Chodzi o to, żeby osoba duchowna przestała być całkowicie oddana służbie innym z miłości do Boga, by mocniej ją uwikłać w sprawy "tego świata", przy okazji osłabiając Kościół od strony organizacyjnej.
Kościół nazywa zło po imieniu
Na problem pedofilii musimy popatrzeć z właściwego dystansu. Jest on przecież wypadkową pewnej atmosfery celowo tworzonej w mediach, edukacji, nauce i polityce. To atmosfera rozerotyzowania całej cywilizacji. Jeżeli pornografią oklejone są ulice naszych miast, a erotyka to główny motyw przewijający się w filmach, w tym również dla młodzieży, jeżeli promuje się związki homoseksualne i ich prawo do adopcji bezbronnych dzieci, a naukowcy uczenie to uzasadniają, to występowanie przeciwko Kościołowi jako instytucji, która przecież jako jedyna w skali globalnej ma odwagę przeciwstawiać się szerzeniu demoralizacji, w tym również pedofilii, i to bez wyjątku - jest wyrazem mentalności wyjątkowo przewrotnej, na jaką zdobyć się mogą tylko ci, którym demoralizacja tak naprawdę jest na rękę. I w tym właśnie tkwi cała tajemnica determinacji, z jaką atakowany jest Kościół: nie dlatego że pojawiły się skandale, lecz dlatego że Kościół nazywa zło po imieniu. Przecież permisywizm i relatywizm moralny przestają chronić dzieci, ich oczy, uszy i sumienia przed złem, a gdy odrzuci się podstawowe zasady moralne, to znajdziemy się już tylko o krok od uznania pedofilii za rzecz normalną przez ustawodawstwo międzynarodowe, czyli przez tych, którzy teraz tak rozdzierają szaty.
Benedykt XVI w swoim liście pasterskim do Irlandczyków jednoznacznie potępił pedofilię zarówno z punku widzenia moralnego, jak i teologicznego. A z jakiego punktu widzenia ofiar bronią lewicowo-liberalne media? Robią to po to, by atakować Kościół i Papieża? Ich nie obchodzą ofiary ani indywidualna odpowiedzialność winowajców, ich interesuje zbiorowe potępienie Kościoła, w tym i Papieża, który nie tylko w ciągu swego pontyfikatu, ale również jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary, potrafił zdecydowanie i w sposób uzasadniony bronić podstaw naszej religii i moralności katolickiej oraz przypominać je. I to mają mu za złe, to pamiętają i z tego powodu pozostają w gotowości do zemsty. Okazja się nadarzyła, więc się mszczą. Najpierw oskarżają go o to, że nie przeprosił, a jak przeprosił, to że za mało przeprosił, a jak więcej przeprosił, to żeby ustąpił, bo wcześniej nie przeprosił. I tak w kółko. Te media chcą nałożyć Papieżowi i Kościołowi pętlę, która przy każdym ruchu szczerości i prawdy będzie się zaciskać. Dlatego my, katolicy, ale również ludzie, których ten medialny kołobłęd nie pozbawił zdolności do kierowania się zdrowym rozsądkiem, musimy wyraźnie dostrzegać metody i intencje, pamiętając o podstawowej zasadzie, jaka przyświeca każdej ocenie moralnej: veritas in caritate - prawda ze względu na miłość do Boga. W innym wypadku prawda może służyć do niszczenia, a miłość do kłamstwa. Niestety, jest wiele środowisk, które wybierają tę ostatnią drogę, by tym skuteczniej zwalczać Kościół i odciąć człowieka od Boga. Tak było w przeszłości, tak jest dzisiaj i tak będzie w przyszłości.
Dlatego nie warto wszystkiego czytać i wszystkiego oglądać, szczególnie gdy nie wiemy, kto mówi i po co to robi. Na pewno natomiast warto wsłuchać się w głos Papieża, gdy w sprawach ważnych zajmuje stanowisko, by pomóc nam się odnaleźć, zachować właściwy kierunek naszego życia, zwłaszcza w sytuacjach trudnych. Do takich należy temat podjęty przez Benedykta XVI w jego ostatnim liście. To jest nasz skarb, mądrość i drogowskaz.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 3-5 kwietnia 2010