Co spowodowało, że katolicki Papież Jan Paweł II stał się światowym autorytetem w czasie zimnej wojny bez względu na religijne i kulturowe zróżnicowanie Ameryki?
– Autorytet Papieża wynikał z odwoływania się do wartości, które przekraczają religie i kultury, i tak właśnie ludzie to odbierali. Ponieważ termin „wartości” niesie w sobie założenie, że wszelkie idee moralne są subiektywne i względne, że są jedynie zwyczajami i konwencjami, że mają cel instrumentalny i utylitarny i że są charakterystyczne dla poszczególnych osób i społeczeństw, Papież nie pozwalał, by mogły być źle zrozumiane. Przywiązywał wagę do precyzyjnego definiowania, co rozumie przez wartości, wskazując ich odniesienie do niezmiennej i obiektywnej prawdy; wartości należące „do samej istoty i natury człowieka, które wynikają z prawdy o człowieku oraz wyrażają i chronią godność osoby; wartości zatem, których żadna jednostka, żadna większość ani żadne państwo nie mogą tworzyć, zmieniać ani niszczyć, ale które winny uznać, szanować i umacniać” („Evangelium vitae”, 71). Odnosił się do fundamentalnych wartości poszanowania życia i rodziny, gościnności, tolerancji, sprawiedliwości i uniwersalności w związku z dobrem wspólnym. W ostatecznym rozrachunku wartości pochodzą od samego Boga. Stany Zjednoczone mają silne chrześcijańskie korzenie, przynajmniej w teorii, co sprawiało, że Amerykanom łatwiej było rozpoznać i przyjąć wartości moralne przedkładane przez Papieża. Tak było także w przypadku prezydenta Reagana, który całym sercem popierał stwierdzenie Jana Pawła II: „Głośmy prawdę, a błąd sam się zniszczy”.
Jakie było rzeczywiste znaczenie osobistych spotkań Ojca Świętego i prezydenta Reagana?
– Dziewięciodniowa wizyta Papieża w Polsce w 1979 roku kilkakrotnie przypomniała Jego rodakom o ich prawdziwej tożsamości i zaczęła przesuwać światowe granice. To był początek duchowego i psychologicznego trzęsienia ziemi, które wywołało upadek komunizmu we wschodniej Europie. Ojciec Święty nie kwestionował bezpośrednio władzy, nie wzywał do powstania ani nie mówił Polakom, że mają wyrzucić swoich ateistycznych panów. Nie mówił tego, czego oczekiwały rządy, ruchy wyzwoleńcze czy polskie związki zawodowe. Mówił to, czego chciał Bóg. Zapewniał, że „Chrystus nigdy nie zgodzi się, żeby człowiek był jedynie środkiem produkcji”, zachęcał Polaków, by podążali za „wewnętrzną prawdą” i unikali konformizmu, mówił o prawie do samookreślenia i uczciwości i wzywał do słowiańskiej solidarności w obliczu nienazwanego wspólnego wroga. Podejście Papieża wskazywało na to, co oczywiste: jesteśmy chrześcijanami, jesteśmy tutaj i jesteśmy zjednoczeni bez względu na to, co mówią komuniści i ich kartografowie. Po wizycie Ojca Świętego w Polsce w 1979 roku Ronald Reagan już nigdy nie był taki sam. Możliwe, że w tym samym czasie obu tych wybitnych mężów stanu doszło do tych samych strategicznych konkluzji. Imperium komunistyczne miało znacznie więcej słabych punktów, niż wcześniej się wydawało.
Kilka miesięcy po tym, gdy Jan Paweł II przybył do Białego Domu w 1981 roku, Ronald Reagan napisał: „Po wizycie Ojca Świętego w Polsce towarzyszy mi poczucie, że religia może okazać się dla Sowietów piętą Achillesa”. Od początku swej prezydentury Reagan rozumiał, że powstanie „Solidarności” jest dla Moskwy wielkim zagrożeniem, a wielką szansą dla Zachodu. „To było to, na co czekaliśmy od drugiej wojny światowej” – napisał Reagan w swojej autobiografii. Podczas pierwszego spotkania prezydenta Reagana z Janem Pawłem II w Watykanie 7 czerwca 1982 roku byli sami przez 50 minut w bibliotece watykańskiej – modlili się i rozmawiali. Reagan przekonywał Papieża o swoim poważnym zaangażowaniu na rzecz pokoju i rozbrojenia i o tym, że to jego zaangażowanie, w pełni zgodne z wartościami katolickimi i interesami Watykanu, kształtuje politykę USA. To pozwoliło moralnie Ojcu Świętemu popierać politykę Reagana pomimo niezgody w określonych sprawach i konieczności wyjaśnień. Papież i prezydent podzielali duchowy punkt widzenia i wizję sowieckiego imperium. Byli przekonani, że to, co słuszne i prawdziwe, ostatecznie przeważy w planie Opatrzności. Ateistyczny komunizm żył w zakłamaniu, uważali więc, że upadnie, gdy zostanie w pełni zrozumiany. Żaden człowiek nie wierzył wówczas, że komunizm może szybko upaść, ale podczas tego pierwszego spotkania Ojciec Święty i prezydent postawili sobie oraz instytucjom Kościoła i Ameryki taki cel. I od tego dnia obaj pracowali nad doprowadzeniem do tego w Polsce. Ich pierwsze spotkanie w Watykanie, gdy dyskutowali o polityce zagranicznej i obronnej Reagana, było dźwignią historii, która doprowadziła do upadku komunizmu.
Może Pan powiedzieć coś więcej o spotkaniu z 2 maja 1984 roku w Fairbanks na Alasce? Zna Pan jakieś interesujące okoliczności?
– Reagan i Jan Paweł II spotkali się na krótko w Fairbanks w maju 1984 roku, gdzie obaj mieli postój podczas podróży. Reagan opowiadał Ojcu Świętemu o swojej ostatniej wizycie w Chinach. „Starałem się im wyjaśnić, czym jest Ameryka i kim jesteśmy, wyjaśnić naszą wiarę w Boga, naszą miłość, naszą prawdziwą miłość do wolności” – mówił Reagan. Jan Paweł II z zadowoleniem przyjął to duchowe przesłanie Reagana do Chińczyków. Prezydent mówił publicznie: „Amerykę założyli ludzie, którzy szukali wolności, by czcić Boga i ufać, że On poprowadzi ich przez codzienne życie”. Ale prawdziwie przełomowym spotkaniem w cztery oczy było to pierwsze w Watykanie w czerwcu 1982 roku.
Co łączyło tych dwóch wyjątkowych ludzi poza wspólnym celem pokonania komunizmu: osobowość, dalekosiężna wizja, filozofia, chrześcijaństwo?
– Oni bardzo do siebie pasowali, zmieniając historię. Jako ludzie teatru wierzyli w moc słów i siłę mediów w kształtowaniu i rozprzestrzenianiu ich przesłania. Mieli charyzmatyczne osobowości, co pozwalało im w naturalny sposób zjednywać sobie ludzi. Charakteryzowały ich optymizm i zdrowe poczucie humoru. Obu nazwano „wielkimi” ze względu na zasady, którymi żyli, i ich zasługi dla ludzkości. W trzech obszarach w szczególny sposób daje się odczuć zasadniczą wspólnotę Papieża i prezydenta: przekonania religijne, polityczna ocena komunizmu i to, że przeżyli próby zamachu. Możliwe, że najbardziej znaczące jest to, iż obaj byli artystami obznajomionymi ze sceną, literaturą, poezją, sztuką przemawiania i tworzenia scenariuszy. Artysta poświęca dużo uwagi scenariuszowi, postaciom, kształtowaniu historii. Artysta stara się ogarnąć pełen zakres tego, co się dzieje, całość sytuacji, jest kreatywny, ma intuicję. Ktoś powiedział, że wielki przywódca ma więcej wspólnego z artystą niż z ekonomistą, i to jest prawda. Artysta ma wyobraźnię. Myślę, że to tłumaczy polityczną błyskotliwość tych dwóch ludzi, zdolność do widzenia sytuacji jasno i jej rozszyfrowywania. Może brak takich zdolności jest tym, czego Zachodowi brakuje na dzisiejszej międzynarodowej scenie politycznej.
Jan Paweł II podkreślał, że upadek komunizmu jest nieunikniony z powodu jego błędnych podstaw ideowych. Ronald Reagan podzielał to stanowisko?
– Ronald Reagan był oddanym chrześcijaninem, który nienawidził komunizmu nie tylko dlatego, że szykanował ludzi ekonomicznie i politycznie, ale także dlatego, że ograbiał ich duchowo. Kiedy pracował jako aktor, zdał sobie sprawę, że liberalne ośrodki filmowe i artystyczne, do których należał, zostały przejęte przez komunistów w ramach wysiłków na rzecz przejęcia kontroli w przemyśle filmowym Hollywood. I zobaczył, że nawet w Stanach Zjednoczonych rząd federalny stał się tak potężny, iż mógł ustawiać politykę i udaremniać pragnienia nie tylko zwykłych obywateli, ale i wybranych członków Izby Reprezentantów w Kongresie. W rezultacie porzucił swój liberalizm i został konserwatystą wychwalającym zalety ograniczonego rządu i przewagę prywatnej przedsiębiorczości. Żartował, że socjalizm działa tylko w dwóch miejscach – w niebie, gdzie nie jest potrzebny, i w piekle, gdzie już go mają. Reagan jest też znany z takiego powiedzenia: „Kto to jest komunista? To ktoś, kto czytał Marksa i Lenina. A kto to jest antykomunista? To ktoś, kto zrozumiał Marksa i Lenina”.
Nie brakuje Panu takiego układu sił, gdy światowe przywództwo było jasne i silne, chociaż konflikt bardzo ostry?
– Nie, nigdy. Wolę nie wspominać tamtych czasów pod żadnym względem. Zdecydowanie nie. Przede wszystkim na poziomie zwykłych ludzi nie zapominajmy, jak wyglądało życie codzienne w bloku komunistycznym podczas zimnej wojny. Kocham Polskę, moi dziadkowie w niej się urodzili i przez lata moja rodzina pozostawała w kontakcie z krewnymi w Polsce, ale nie przed 1960 rokiem, kiedy to moja mama i ciocia odwiedziły naszą rodzinę w Polsce i otrzymaliśmy informacje z pierwszej ręki o udrękach i utrapieniach życia w kraju komunistycznym. Potem od 1975 do 1979 roku w trakcie pracy nad habilitacją w Warszawie miałem możliwość nauki języka i poznania niezwykle bogatej kultury polskiej, ale szybko stało się jasne, że Polacy żyli miażdżeni przez totalitaryzm. Polacy, których poznałem, byli na wysokim poziomie intelektualnym i pełni życia w sferze duchowej pomimo wszystkich trudności i lęków związanych z życiem w opresyjnym reżimie. Dowiedziałem się, jak ogromną cenę płacą jednostki i rodziny w systemie komunistycznym i sowieckim. Wątpię, czy jakikolwiek Polak chciałby wrócić do tamtych czasów. Na szerszym poziomie politycznym może się wydawać, że w sytuacji, gdy są dwa supermocarstwa wiedzące, jaką broń każde z nich posiada, i zdające siebie sprawę, że naprawdę możliwa jest wzajemna destrukcja, świat był mniej niebezpieczny niż dzisiaj, gdy mamy wiele uzbrojonych potęg, które nie są racjonalne. Ale świat nie był „mniej niebezpieczny”, gdy istniał ZSRS i miał całkowitą kontrolę nad większą liczbą krajów niż jakiekolwiek mocarstwo ma obecnie. Podczas zimnej wojny nie byłoby na pewno kryzysu na Ukrainie, a przynajmniej nie takiego, że Zachód miałby możliwość oddziaływania, po prostu zostałby stłumiony. Protesty w sowieckich państwach satelickich 1956 i 1968 roku na Węgrzech i w Czechosłowacji zostały brutalnie zmiażdżone, były ofiary śmiertelne i wielkie represje. Koniec zimnej wojny wyznacza moment ogromnego postępu wolności w Europie i byłych republikach sowieckich i znacząco przyczynił się do redukcji występowania i trwania konfliktów zbrojnych na świecie. Geniusz polskiego Papieża Jana Pawła II i prezydenta USA Ronalda Reagana polega na tym, że odegrali kluczową rolę w doprowadzeniu do załamania komunizmu i końca zimnej wojny bez jednego wystrzału i śmiertelnej ofiary.
O czym chciałby Pan powiedzieć w wykładzie na KUL podczas sympozjum „Jan Paweł II wobec totalitaryzmów”?
– Jestem zachwycony i czekam z niecierpliwością na udział w konferencji wspominającej kluczową rolę Papieża Jana Pawła II w walce z totalitaryzmem w Polsce. Z okazji obchodów 20. rocznicy upadku muru berlińskiego korespondent z Berlina opisał desperackie próby liberałów, by odwrócić historię. Podczas trwających ok. cztery dni obchodów rocznicy przemówienia prominentnych osobistości przesiąknięte były polityczną poprawnością i nie zawierały wspomnienia prezydenta USA Ronalda Reagana ani komunizmu. Nie mówiły, kto zbudował mur i dlaczego. Były pozbawione historycznego kontekstu i tylko z kilkoma wzmiankami o Janie Pawle II. Ale Michaił Gorbaczow, prezydent Związku Sowieckiego, który próbował desperacko utrzymać system sowiecki, był wielokrotnie wspominany. Lewica próbuje od 1990 roku przypisać zasługi w zakończeniu zimnej wojny Gorbaczowowi, a Reagan i Papież tak naprawdę zostali zignorowani. Gorbaczow jest wciąż szanowany za to, że nie wysłał czołgów, by ocalić sowieckie imperium, ale nie postrzega się go jako siłę sprawczą historii. Jego reformy były odpowiedzią Związku Sowieckiego na presję wywieraną przez dwóch bohaterów. Gorbaczow był więc skutkiem, a nie przyczyną. Bez Papieża Jana Pawła II i Reagana i nie byłoby Gorbaczowa.
Dziękuję za rozmowę.
Poglądy i opinie wyrażone w tym tekście pochodzą od autora i nie zawsze odzwierciedlają politykę i stanowisko Armii USA lub jakiejkolwiek instytucji państwowej USA.
Beata Falkowska
Nasz Dziennik, 26-27 kwietnia 2014