Propagatorzy gender doskonale zdają sobie sprawę z tego, że w Polsce nie pójdzie im tak łatwo jak w wielu krajach zachodnich. Polska bowiem ciągle pozostaje krajem katolickim, w którym Kościół cieszy się dużym prestiżem społecznym. A właśnie gender jest nie do pogodzenia ani z moralnością chrześcijańską, ani ze społecznym nauczaniem Kościoła. Czy to znaczy, że genderyzm ustąpi? Nic podobnego, genderyzm wydał wojnę Kościołowi na śmierć i życie.
Wojna ta prowadzona jest na wiele różnych sposobów. Z jednej strony pojawiają się wyszkoleni agitatorzy w postaci dziennikarzy, polityków, artystów, nauczycieli. Tworzą zwarty szyk, a właściwie szwadron zwolenników gender. Ich zapleczem i odbiorcą jest przeciwnik Kościoła, jakaś odmiana homo sovieticus, którego kilka pokoleń wyprodukowała PRL. Ale to za mało, bo jednak kościoły w Polsce nie są puste. Więc z drugiej strony potrzebni są agitatorzy katoliccy, którzy poprą gender. Ale jak i gdzie ich znaleźć? Przecież w tym wypadku zadanie wydaje się karkołomne i niemożliwe do przeprowadzenia. A jednak…
Takich katolickich zwolenników gender nie potrzeba wielu. Dzięki technice medialnej można stosunkowo szybko wylansować nawet jedną gwiazdę, która uchodzić będzie za autorytet. Dalszy krok to tworzenie wrażenia, że Kościół jest podzielony, a więc można być katolikiem i zarazem zwolennikiem gender. Właśnie dlatego media lewicowo-liberalne, a więc te, które są tubą propagandy genderowej, polują na katolików, którzy byliby zwolennikami gender. Mogą się bowiem nimi posłużyć jako dowodem na to, że w Kościele dopuszczalne są różne opinie na ten temat. A już szczególnie cenione są osoby duchowne, które czy to z racji jakiegoś kryzysu wewnętrznego, czy też kompleksu niższości chętnie powiedzą cokolwiek, byle tylko zaistnieć w mediach. Powiedzą z aprobatą o gender, jeśli takie będzie zapotrzebowanie czy wręcz warunek pokazania się w telewizji. A gdy powiedzą raz, powiedzą i więcej. W końcu ruszy lawina, nad którą kontestator już nie zapanuje, nawet jeśli w jakimś momencie uświadomi sobie, że gdzieś pobłądził.
Środowisko katolickie, zwłaszcza osoby duchowne, muszą być bardzo uczulone na to, aby w tej walce przeciwko Kościołowi nie dawać okazji nie tylko do zgorszenia, ale i do manipulacji. Przekaz kierowany do społeczeństwa, a zwłaszcza do ludzi wierzących musi być bardzo jasny, bez wieloznaczności i bez długich wywodów. Wieloznaczność otwiera drogę do relatywizmu, natomiast zbyt długie wywody, przybierające czasem postać popisów akademickich, sprawiać mogą wrażenie myślenia pokrętnego, które nie budzi zaufania lub które łatwo jest w jakimś punkcie podważyć. Przekaz musi być jasny, zdecydowany i szczery. Wtedy staje się zdrowym oparciem dla tych, którzy zachowując dobrą wolę, potrzebują potwierdzenia i umocnienia. Takich ludzi potrzebuje Kościół, by nie poddać się złu.
Piotr Jaroszyński
Nasz dziennik, 24 lipca 2014