Już w roku 1902 ktoś pisał, że umysł Rodziewiczów jest... «zdziczały», potem ktoś inny dodawał, że jest ona «ograniczona intelektualnie»; twierdzono też, że «Dewajtis» to plagiat, nie mówiąc już o tak ulubionych zarzutach, jak «wtórność» czy brak pomysłowości w doborze tematów. Tak było przed wojną. A po wojnie?
W okresie PRL-u książki Marii Rodziewiczówny nie tylko wycofano z zestawu lektur szkolnych, nie tylko przestano je wznawiać, ale również skrupulatnie oczyszczono z nich biblioteki publiczne. Takie działania oznaczały bardzo czytelny zamysł: Rodziewiczówna w świadomości pokoleń powojennych ma po prostu nie istnieć. Ponieważ jednak nie można ocenzurować bibliotek domowych, a pokoleń przedwojennych pozbawić pamięci, to trzeba zrobić wszystko, żeby jej nazwisko miało skojarzenia wyłącznie negatywne. Temu z kolei służyły opinie różnych «krytyków», którymi posługiwał się system wówczas, gdy chciał zniszczyć wpływ zbyt znanego i uznanego wcześniej autora. Owi krytycy mieli w zestawie różne epitety i formułki, takie jak «Rodziewiczówna kłamie, jest dewocyjna i klerykalna, nie ukończyła studiów», i inne, których nawet nie ma co powtarzać (T. Dworak, Rodziewiczówna i polskie piekło, 1993).
Dlaczego pewne kręgi aż tak Rodziewiczówny nienawidziły? Odpowiedź łatwo znaleźć: musiała nie tylko swoją twórczością, ale również swoim życiem reprezentować taką postawę i takie wartości, z którymi system komunistyczny walczył. Musiała w niej być i polskość, i katolicyzm. Ale nie w sposób letni lub powierzchowny, lecz bardzo wyrazisty, przemyślany i szczery. Tego pragnęła dusza polska, okaleczona przez zabory i wojny, zdezorientowana przez różne ideologie i trendy literackie, skazywana na niepamięć. Rodziewiczówna przemawiała głosem czystym i zasadniczym, bo nie musiała zastanawiać się, kim jest. Ona, córka zesłańców (rodzice przez siedem lat więzieni byli na Syberii), wychowana i wykształcona w Jazłowcu przez siostry niepokalanki, na czele z siostrą Marceliną Darowską, dziś świętą, potomkini zasłużonego dla obrony polskości rodu – nie musiała zastanawiać się, czy jest Polką i czy Kościół katolicki jest dla niej schronieniem. To było jasne, opłacone daniną krwi, uświęcone starodawnym zwyczajem, zasłużone ciężką pracą, uproszone żarliwą modlitwą. W niej była Polska od pokoleń. W niej były Kresy.
Właśnie, tu pojawia się ten trzeci element: Kresy. Jej rodzina od dawna mieszkała na Kresach, w jakże malowniczej Pińszczyźnie, na Polesiu, pośród puszcz, moczarów i rzek, gdzie przeniosła się w początkach wieku XVII z Oszmiany. Pani Maria odziedziczyła dom po przodkach w Hruszowej. Dom, który był oazą kultury polskiej najwyższych lotów. Więc mamy i czwarty element: wysoka kultura polska, która jaśnieje pośród mroku ludów niełatwych do podźwignięcia na wyższy poziom. Dom, który daje ciepło, serdeczność, otwartość i styl, własny, nieobcy, dumny, nielękliwy.
Wejdźmy więc najpierw do tego domu. «Rodziewiczówna pyta zwykle gościa: Z jakimi to słowami wchodzi się do chrześcijańskiego domu? – i sama odpowiada z uśmiechem: – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! W przedpokoju portrety księcia Józefa Poniatowskiego, Kościuszki i Mickiewicza; Orzeł Biały».
Pani domu wyjaśnia: «Z jednej strony kościół, z drugiej dwór. To są podstawy i słupy granitowe, na których opierała się zawsze i będzie się opierać polskość naszej dzielnicy».
A wreszcie przyroda. Rodziewiczówna była rozkochana w przyrodzie, która za jej życia była na tamtych terenach wyjątkowo bogata, tajemnicza i trudno dostępna, ale zawsze pociągająca. Mówiła o sobie, że należy do starodawnego rodu tych, którzy mają «przodków we wszystkich wiekach i tradycję we wszystkich szczepach ludzkości». Jest to bowiem ród nie ciała, «lecz duszy, nie ród lasu mieszkańców, lecz lasu miłośników, przyrody czcicieli». Książką, która to zauroczenie przyrodą wyraża najpiękniej, jest «Lato leśnych ludzi». Można ją czytać bez końca – zwłaszcza, gdy z nadejściem wiosny przyroda po zastygłej zimie wraca do cudu życia. Kuzynka i przyjaciółka Pani Marii wspomina: «Wokoło nas zapadał cichy, wiosenny poleski wieczór; drobna brać ptasia odśpiewała swój wieczorny pacierz, na pobliskich łąkach grała żabia kapela i wabiło się błotne ptactwo, a myśmy siedziały zasłuchane i zapatrzone, jak ten pierwszy wieczór ślicznie opisuje Rodziewiczówna w swoim «Lecie leśnych ludzi». Jednym z bardziej znanych gości pani Marii był Józef Chełmoński, który swój pobyt uwiecznił kilkoma cudnymi obrazami.
Rodziewiczówna była człowiekiem ciężkiej pracy. Utrzymanie majątku na odpowiednio wysokim poziomie wymagało niezwykłego poświęcenia i pracy również fizycznej. Bo Rodziewiczówna, choć była panią na włościach, to by majątek utrzymać, sama musiała zakasać rękawy i po prostu pracować. W domu naprawiała meble, malowała podłogi, reperowała popsuty sprzęt. Ale musiała też myśleć, co robić, jak planować, aby całość mogła dobrze prosperować, więc musiała też być zarządcą. A wreszcie pomagała, pomagała bez końca. Tu przekazuje 120 hektarów na osadnictwo wojskowe, tam ofiarowuje drewno pogorzelcom, opiekuje się też chorymi, utrzymuje szkołę. Kieruje się zasadą: «Są dwie potęgi, którym trzeba dać wszystko, a w zamian nie brać nic – to Bóg i Ojczyzna». Tej zasadzie wierna była do końca życia.
Wykładnia taka obowiązywała również w PRL, a kto wie, czy nie gnieździ się dotąd w wielu nieświadomych umysłach. Tym bardziej więc odzyskując naszą pamięć i budując jedność, musimy odkłamywać to, co ciągle jest zakłamane. Jadwiga Skirmunttówna odpowiadając na lewicowe kalumnie zwolenników walki klas, tak wyjaśniała: «Ani moi, ani Rodziewiczówny dziadowie z pewnością nikogo batem nie siekli. Niedola, jaką Pan przedstawia, była może w wyjątkowo zapadłych kątach, gdzie właśnie dworów nie było. Na ogół za czasów polskiego dwudziestolecia dobrobyt podniósł się znacznie. Zamiast tych batów, wszystkie chyba dwory nasze leczyły, miały książki dla tych, co czytać chcieli. Chłopi zawsze mieli wstęp do dworu, nie czekali godzinami na dziedzińcu. Nie byliśmy świętymi, ale chcieliśmy żyć z nimi po chrześcijańsku, świadcząc dobro jakeśmy mogli…I w zakończeniu zadaje kluczowe pytanie: «Na miejscu hruszowskiego domu Rodziewiczówny, na jego gruzach stanęła stacja traktorów. Czy ona promieniuje jak dawny dwór?».
No właśnie, zniszczono dwory – została po nich albo pustka, porosła krzakami, albo postawiono tam ohydne baraki, magazyny czy bloki. Wysiedlono mieszkańców, którzy swoją postawą potrafili być wzorem przynajmniej dla okolicznej ludności. Jednak robiono wszystko, by właścicielom odebrać dobre imię. A jeśli wybijali się ponad przeciętność, starano się ich zamknąć w lochach nienawiści. Robiono wszystko, żeby na pozbawiony własnych elit lud nic już nie promieniowało, by nie docierał żaden blask przypominający o dumie bycia Polakiem i o godności bycia człowiekiem. A ponieważ Maria Rodziewiczówna była i w życiu, i w twórczości zaprzeczeniem takiej właśnie ideologii i jej fałszywych schematów, dlatego wielokrotnie wydano na nią wyrok: w czasie zaborów, w okresie międzywojennym, w PRL. Ale naród pamiętał, bo co światlejsi jego synowie i córki wiedzą, kogo przywracać pamięci, kogo czytać, kim się inspirować, by się odrodzić. A naszym zadaniem jest właśnie odrodzenie narodu w blasku miłości i myśli tych twórców, którzy wiedzieli, kim są i dla kogo pracują. Do tego grona należy z pewnością Maria Rodziewiczówna, dlatego serce rośnie, gdy widzimy, jak powraca. Bo to znaczy, że naród żyje.
Czytając Rodziewiczównę
Warto, by nauczyciele i rodzice sięgnęli do powieści Pani Marii, zaszczepili je w sercach i umysłach swych wychowanków i dzieci, dla których współczesny świat sprowadza się najczęściej do gier komputerowych lub muzyki rockowej, balansujących na granicy kultury i antykultury.
To o Marii Rodziewiczównie tak pięknie pisał, już u schyłku życia, Henryk Sienkiewicz: «Tyś zrozumiała, że pomimo chmur, które rozciągają się nad Twą ukochaną ziemią, mimo cierpień, mimo głazów, które gniotą pierś polską, naród wyciąga ręce do życia; słowa Twe były słowami otuchy, jakby echem drogiej nam pieśni Legionów» (J. Skirmunttówna, Pani na Hruszowej. Dwadzieścia pięć lat wspomnień o Marii Rodziewiczównie, 1994, s. 110).
«Lato leśnych ludzi», to powieść, która znać powinien każdy młody Polak, a do której z biegiem lat nawet dorosły chętnie wraca. «O starodawnym, bo jak bór odwiecznym rodzie mowa tu będzie. Ma on przodków we wszystkich wiekach i tradycję we wszystkich szczepach ludzkości; boć nie ród to ciała, lecz duszy, nie ród lasu mieszkańców, lecz lasu miłośników, przyrody czcicieli. Z rodu tego był poeta, co w Helladzie wyśpiewał mit Pana i faunów, i ten, co stworzył Baldura w Skandynawii, i ten ich krewniak duszny, co w obchodzie religijnym Ariom dał Kupalną noc czarowną. I patrona swego ów ród ma, gdy ludzkość weszła w Pana Jezusowe szeregi».
Ten ród miłośników lasu reprezentuje grono przyjaciół, które z wiosną zaszywa się w głębokim borze oddychając rytmem przyrody. Co to za ród owi «leśni ludzie»? Są to ludzie, którzy potrafią ocalić swój świat, «w potwornym młynie ziemskim, gdzie bożyszczem jest interes, walka o zbytek i użycie wykwitu cywilizacji». A było ich trzech: Rosomak, Pantera i Żuraw. Mieszkali w drewnianej chacie, która na zimę stała opuszczona, zasypana listowiem i śniegiem. I zdarzyło się, że wśród ostępów leśnych znaleźli przypadkiem prochy małego powstańca styczniowego, z bronią u nogi i strzępami chorągwi przy sercu. Najpierw ogarnęło ich przerażenie, ale potem uświadomili sobie, że jest to bohater, który spełnił swój obowiązek. Żuraw odezwał się w te słowa: «Słuchajcie! Moglibyśmy i słusznie rozpaczać i beznadziejności się oddawać, żebyśmy wartowali przy grobie zdrajcy! Ale ten czego innego nas uczy! Spadek ojczysty wziął, obowiązek spełnił, wiary dochował. My żywi nic więcej nie mamy do roboty. Wiarę zachować, obowiązek spełnić, trwać i przetrwać. No i tyle! Resztę decyduje Bóg!» (s. 175).
Jakie to proste, ale i jakie mądre. Rodziewiczówna nie rozckliwia się, potrafi zwięźle i odważnie podać maksymy, jakimi powinien kierować się w swoim życiu każdy Polak: wiarę zachować, obowiązek spełnić, wytrwać i zaufać Bogu. Czy możemy się dziwić, że ktoś o tak pięknej duszy były na indeksie w czasach, kiedy chodziło o to, żeby nas wykorzenić i odebrać nam nadzieję? Tym bardziej dziś wobec nowych zagrożeń trzeba koniecznie przywrócić dzieła Rodziewiczówny do kanonu lektur, aby młodzież wyrastała w zdrowym i szlachetnym klimacie jakże polskiego słowa.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 3, marzec 2019