Człowiek nie musi umieć czytać, aby być człowiekiem. Przez tysiące lat ludzie żyli, nie znając pisma, a bez pisma nie ma przecież czytania. Pismo pojawiło się dopiero około trzy i pół tysiąca lat przed Chrystusem, czyli stosunkowo niedawno. Początkowo znajomość pisma była zarezerwowana dla wąskiej kasty, która zdawała sobie sprawę, że dzięki temu ma przewagę nad analfabetami, ponieważ zdolność odczytywania informacji otwiera drogę do nieograniczonej wiedzy.
Wiedza analfabety jest zazwyczaj bardzo wąska. Kto jednak nauczył się czytać, ten ceni sobie ten skarb tak bardzo, że nie potrafi wręcz żyć bez czytania. Dlatego ludzie, którzy umieją dobrze czytać, czytają dużo.
Bo, jak z każdą umiejętnością, można coś robić lepiej lub gorzej. Można lepiej lub gorzej grać na fortepianie, można lepiej lub gorzej pływać, można lepiej lub godowano rzej czytać. Kto słabiej gra, ten nie podejmie się wykonania preludiów Chopina, kto ledwie co pływa, nie rzuci się w wir rzeki. A kto słabo czyta? Ten, oczywiście, traktować będzie lekturę jako przykry przymus. A ponieważ przykrości raczej unikamy, więc będzie po prostu unikał czytania. Chyba że tekst będzie wybity wielką czcionką i co chwila pojawiać się będą kolorowe obrazki. Generalnie, człowiek, który umie dobrze czytać, czyta dużo, bo czytanie pobudza i stymuluje myśl, wyobraźnię, uczucia, otwierając przed czytającym cuda znane i nieznane.
Czytanie ożywia, energetyzuje, otwiera drogę do kontaktu z ideami ludzi, których już między nami nie ma albo są gdzieś bardzo daleko, a których nigdy osobiście nie poznamy. Zalety lektury są wprost niezmierzone. Więc nic dziwnego, że społeczeństwo reprezentujące odpowiednio wysoki poziom kultury, z największym szacunkiem odnosić się będzie do książki, do biblioteki i do tego, by każde nowe pokolenie było pokoleniem ludzi czytających sprawnie i z przyjemnością.
Nauczenie dzieci pisania i czytania to jest podstawowy obowiązek rodziców i szkoły. To istne oczko w głowie dorosłych, by dzieci pisały ładnie i składnie,
by potrafiły czytać zarówno cicho, jak i na głos. Czytając cicho, kładziemy nacisk na rozumienie tekstu (to bardzo ważne, aby dzieci rozumiały to, co czytają!), a czytając na głos, dbamy o to, by rozumieli nas słuchający. Ta umiejętność musi być doprowadzona do wysokiego poziomu, wręcz do perfekcji. Nie można się zadowolić czytaniem byle jakim, by przejść na kolejny stopień edukacji, bo wówczas utrwala się intelektualny niedowład, który nosi miano wtórnego analfabetyzmu. Wtórny analfabeta to ten, kto poznał litery, poznał zasady czytania, zaczął nawet czytać, ale nie przekroczył progu czytania poprawnego i ładnego. Gdy ktoś czyta byle jak, to ani sam tego nie chce robić, ani inni nie chcą tego słuchać. I wtedy właśnie ma miejsce zjawisko wtórnego analfabetyzmu, choć umiem trochę czytać, to czytania unikam jak ognia.Jak ta sytuacja wygląda w Polsce? Statystyka pokazuje, że większości rodziców nie interesuje to, czy ich własne dzieci potrafią dobrze czytać. Rodzice wychodzą z założenia, że czytania uczy szkoła. Ale szkopuł w tym, że szkoła nie uczy czytania i to już fakt. Dzieci mogą mieć trudności z pisaniem i czytaniem przez całe życie. A takim jest właśnie wtórny analfabeta.
Czy można to udowodnić? Tak. Wystarczy popatrzeć na statystyki, które od kilku lat się nie zmieniają. Statystyki tragiczne. Okazuje się bowiem, że w świetle badań prowadzonych przez Bibliotekę Narodową w roku 2008 ani jednej książki w ciągu roku nie przeczytało ponad 60 procent Polaków powyżej 14 roku życia. Ani jednej książki, gdzie pod pojęciem książka kryje się nie tylko powieść czy rozprawa naukowa, ale również album i poradnik. To oznacza, że ponad 60 procent Polaków to byli wtórni analfabeci. Zapoznając się z taką statystyką, trzeba bić na alarm, a przede wszystkim zmienić program edukacji tak, by uczniowie mogli w szkole rzeczywiście nauczyć się pisać i czytać.
Otwieramy statystyki za rok 2012 i okazuje się, że w dalszym ciągu ponad 60 procent Polaków to są wtórni analfabeci. Ale nie tylko absolwenci szkół średnich, bo również szkół wyższych, posiadający tytuł magistra. Tylko 40 procent ankietowanych magistrów przyznało się do lektury od jednej do sześciu książek rocznie, czyli 60 procent nie przeczytało ani jednej książki. Czy można sobie wyobrazić aż taką zapaść kulturową?
Męstwo i odpowiedzialność
W obliczu zagrożeń, jakie niesie ze sobą ideologia gender, musimy bacznie zwracać uwagę na wychowanie dzieci: chłopców do męskości, a dziewczynek do kobiecości. Natura jest tylko pewnym zadatkiem, który sam z siebie prawidłowo się nie rozwinie, a nawet może ulec deformacji, jeśli wychowanie będzie szło w niewłaściwym kierunku.
Chłopiec pozostawiony sam sobie nie wyrośnie na mężczyznę. Trzeba jego naturą niejako wstrząsnąć, aby nastąpił przełom, który pomoże w osiągnięciu nowego etapu. Przełom o charakterze fizycznym, psychicznym, moralnym i intelektualnym. To wszystko nie dzieje się samoczynnie.
Co można zaobserwować, gdy patrzymy dziś na młodzież, na młodzieńców czy na młodych mężczyzn? Oczywiście, nie można uogólniać, ale w oczy rzuca się brak dwóch cech. Pierwsza to brak męstwa, a druga to brak poczucia odpowiedzialności.
Można odnieść wrażenie, że młodzi ludzie nie mężnieją. Wpływa na to tryb życia, czyli godziny spędzane przed komputerem. Właśnie te godziny, które powinny być spędzane zupełnie inaczej: na powietrzu, w przyrodzie, gdy organizm podejmuje wysiłek fizyczny, a wszystkiemu towarzyszy relaks psychiczny. Jedną z takich form spędzania wolnego czasu, posiadającą wyjątkowe walory wychowawcze, była od wieków jazda konna. Polacy byli tu mistrzami.
Aleksander Jełowicki, nakładca pierwszego wydania «Pana Tadeusza», a późniejszy Zmartwychwstaniec, wspominając swoją młodzieńczą podróż wraz z ojcem na Kaukaz, wiele miejsca poświęca właśnie jeździectwu, kiedy to musiał bronić honoru Polaków w obecności Czerkiesów: «Czerkiesi zaraz pokazują, jak używają swej broni, i pytają, jak my jej używamy; musiałem więc wszędzie popisywać się przed Czerkiesami z jazdy konnej, z robienia bronią i ze strzelania; szczególnie podobały się im dwururki bez skałek i strzelanie w lot kulami [...]. Tumaniłem ich jak mogłem to rozmaitym skakaniem na konia i z konia, to wywijaniem szablą młynków, żeby się im aż w oczach ćmiło, a jak chwalili mówiąc dzygit, to ja mówiłem, że ja najgorszy ze wszystkich Polaków i rębacz, i strzelec, i jeździec, więc jeszcze bardziej dziwowali się...» (Moje wspomnienia, 1970, s. 84).
To tylko taki obrazek, jeden z wielu, jeden z tysiąca, ale pozwala nam uświadomić sobie, jaką drogą biegło dawne wychowanie do męskości. Bo jazda konna wymagała nie tylko wyjątkowej sprawności i zręczności, lecz także pokonania strachu, ponieważ z konia można było spaść i nieźle się potłuc. I to się zdarzało. Jeszcze ważniejszy obok hartu fizycznego był hart ducha, jaki towarzyszył odwadze w opanowaniu lęku i słabości ciała. Chłopcy wyrastali wówczas na mężczyzn, nie bali się wyzwań, trudów, ryzyka, a tężyzna fizyczna nie stała na przeszkodzie do rozwoju moralnego i intelektualnego, wręcz przeciwnie. Znakomitymi jeźdźcami byli Mickiewicz, Słowacki i właśnie Jełowicki.
Druga cecha męska, jaka dziś jest w zaniku, to odpowiedzialność. Chłopcy bywają obecnie tak bardzo rozpieszczani, że patrzą na świat wyłącznie przez pryzmat własnych zachcianek, własnych przyjemności, własnych korzyści. Uważają, że dobro drugiego człowieka jest dobrem tylko wtedy, gdy jest najpierw dobrem dla mnie. Na skutek takiej postawy, skrzętnie zaspokajanej przez rodziców i najbliższych, z małego egoisty wyrasta wielki egocentryk: ja, dla mnie, do mnie, ze mnie, we mnie. Ciągle to ja albo mnie. Jeśli zaś nie jest mną albo dla mnie, to należy się tego pozbyć lub od tego stronić. Tak też bywają dziś traktowane przez młodych a niedojrzałych małżeństwo i rodzina. Dlatego tak łatwo się rozwieść lub w ogóle nie zakładać rodziny, bo po co, jeśli wówczas trzeba się z kimś dzielić lub co gorsza za kogoś odpowiadać? To nie dla mnie.
Winę za pokolenie zdziecinniałych mężczyzn ponoszą w pierwszym rzędzie rodzice, choć sprzyja temu ogólna atmosfera promująca egoizm bez granic: w szkole, w mediach, w polityce. Mając taką świadomość, rodzice muszą zrewidować swój system wychowawczy, bo źle wychowani chłopcy nie będą dla nich pociechą na starość, ani podporą dla swoich własnych dzieci.
Recepta na młodość
Odwiecznym pragnieniem ludzkości jest nie tylko znalezienie eliksiru życia, dzięki czemu moglibyśmy żyć coraz dłużej, ale również eliksiru młodości. Bo przecież ta przykra starość odbiera smak nawet długiemu życiu. Jak zdobyć eliksir młodości? Może nowy krem do usuwania zmarszczek albo jakaś ziołowa mieszanka na siwiznę? I oczywiście więcej gimnastyki, a mniej godzin przed telewizorem, w samochodzie czy na fotelu.
Są różne sposoby, ale to tylko namiastka, bo dotyka ciała, a nie ducha. Tymczasem zasadniczy problem człowieka związany jest z tym, do jakiego
stopnia potrafi prowadzić życie duchowe. Nie chodzi tu tylko o życie religijne, ale o to wszystko, co wypełniają różnego rodzaju idee mieszczące się w zakresie całej kultury.Ale takimi ideami nie jest łatwo żyć. Trzeba do tego przygotowywać się wcześnie, właściwie od najmłodszych lat, w domu, w szkole, w kościele, w teatrze, w sali koncertowej, w muzeum. We wszystkich placówkach, w których krzewiona jest kultura wartościowa, tam musimy otwierać nasze oczy i uszy, tam musimy budzić i wyostrzać nasz intelekt, umacniać wolę. Jednym słowem, od najmłodszych lat musimy przygotowywać się na starość, która będzie młoda, która będzie tryskała energią, jasnością, ciepłem i serdecznością. Na przekór prawu natury, które chce, aby starość była skurczona i zgryźliwa, chora i bezsilna, człowiek dokonuje wolty, bo budzi w sobie dodatkowe moce, które swoje soki czerpią właśnie z idei.
Popatrzmy na twarze powstańców warszawskich, przypomnijmy sobie twarze naszych Sybiraków, zwróćmy się ku obliczom żołnierzy niezłomnych – ileż tam młodości, ile radości, ile życia. Dlaczego? Bo nadal w nich żyje idea Polski. Tej Polski prawdziwej, niepodrabianej, Polski, która potrafi o sobie stanowić i zna swoje źródła, Polski której autentycznym aktem założycielskim jest chrzest narodu. A w idei Polski są też inne idee, które w dziejach narodu dochodziły do głosu, wyznaczały kierunek, tworzyły wspólnotę. Każda z tych idei jest młoda i ma w sobie tę życiodajną siłę, która łączy pokolenia i nie zna granic czasu.
Ale tego trzeba się uczyć, to samo nie przyjdzie. Sama przyjdzie tylko starość, bo o młodość trzeba ciągle walczyć. Lecz kto powiedział, że taka walka nie ma sensu lub że jest przykra? Wręcz przeciwnie. Ta walka ma sens najgłębszy, a radość pokonywania własnych słabości jest większa niż przyjemność posiadania tego, co łatwe, a co szybko się nudzi i mija.
Zawsze robi wrażenie ktoś, kto mimo upływu lat potrafi być dziarski i pogodny. Zwłaszcza, gdy ćwiczona wcześniej pamięć opromienia chwile bieżące, pomagając zobaczyć je w kontekście odwiecznego piękna lub mądrości. Na tym właśnie polegają tak cudowne skojarzenia, które przywołują strofy dawno już umarłych mistrzów, takich jak Homer i Horacy, Wergiliusz i Owidiusz, Dante i Petrarka, Ariosto i Tasso, Kochanowski i Sarbiewski, Chaucer i Szekspir, Goethe i Schiller, Mickiewicz i Słowacki czy Krasiński i Norwid. Po tym można było poznać absolwenta przedwojennego gimnazjum, że potrafił recytować długie passusy i to w języku oryginału, przywołując coś, co nadal uderzało swoją świeżością, mocą i urodą. Rzeczy poważne, a czasem krotochwilne. Rzeczy poważne, które nie muszą być zbyt sentymentalne, rzeczy krotochwilne, które nie muszą być wulgarne. Bogactwo życia, bogactwo idei, ciągle młodych. Ale najpierw trzeba się tego wszystkiego nauczyć, by nieustannie wracać z Odyseuszem do Itaki, a z panem Tadeuszem do Soplicowa, po drodze przyglądając się światu, ludziom, przyrodzie i niebu, i wszystkiemu, co boskie.
Nie ma eliksiru młodości bez prawdziwej kultury i obecnych w niej idei. Człowiek nie został stworzony bez sensu, każda pora jest po coś, trzeba się tylko wsłuchać, by ponad latami i ponad wiekami odnaleźć perły dojrzałe i jasne, zawsze młode, coraz młodsze.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 9, Wrzesień 2019