Nerwowe szukanie sponsorów dla wielu przedsięwzięć jest dziś zjawiskiem coraz częstszym. Dziedziną, która w sposób szczególny cierpi na brak funduszy, jest kultura. Z małymi wyjątkami, efekty pracy naukowej czy artystycznej trudno jest sprzedać, tak aby nie tylko na tym zarobić, ale również aby pokryć koszty „produkcji". Bez odpowiedniego dofinansowania trudno wręcz ukończyć dzieło, więc cóż mówić o jego sprzedaży. Artyści i naukowcy szukają sponsorów, pukają do drzwi bogatych.
Zjawisko to stare jak świat stanowiło też przedmiot licznych anegdot. Zapytano Arystypa (435 - 350 przed Chr.), dlaczego filozofowie garną się do domów ludzi bogatych, a bogaci nie szukają domów filozofów, ten odpowiedział: „Pierwsi, wiedzą czego chcą, drudzy tego nie wiedzą." Gdy jednak jeden bogacz na prośbę o pieniądze zadał Arystypowi pytanie: „A mówiłeś, że mędrzec nigdy nie zazna biedy", ten szybko odpowiedział: „Najpierw daj, a potem o tym pofilozofujemy." Albo inna anegdota. Bogacz przyprowadził syna do Arystypa na naukę, ale gdy usłyszał cenę, wykrzyknął z oburzeniem: za takie pieniądze mógłbym kupić niewolnika? Filozof spokojnie odpowiedział: kup, a będziesz miał dwóch. Miał na myśli to, że człowiek niewykształcony jest niewolnikiem. Pieniądze nie odbierały mędrcowi rozumu. Gdy więc Arystyp znalazł się na statku opanowanym przez piratów, dyskretnie je wyrzucił do morza, mówiąc: lepiej żeby pieniądze zginęły przez Arystypa niż Arystyp przez pieniądze. I ostatnia anegdota. Gdy jeden bogaty człowiek pokazywał mu z dumą komnaty swego pałacu, wykładane lśniącymi marmurami, Arystyp w pewnym momencie napluł mu w twarz. Oburzonemu wytłumaczył: Niestety, nie znalazłem tu bardziej odpowiedniego miejsca1.
Anegdoty te przetrwały prawie dwa i pół tysiąca lat. Tłumaczone były na niezliczone języki, miały setki wydań. Ludzie o średnim poziomie wykształcenia musieli słyszeć o Arystypie, uczniu Sokratesa. A któż by wiedział cokolwiek o jakimś Frygijczyku Simosie, gdyby nie Arystyp? Anegdota utrwaliła pamięć o nim nie dlatego, że był bogaty, bo bogaczy było wielu, a bogactwa ich dawno już zmarniały, lecz dlatego, że odwiedził go niebogaty filozof, który wolał być żebrakiem niż nieukiem, bo - jak wyjaśniał - pierwszemu brak tylko pieniędzy, a drugiemu - człowieczeństwa (anthropismou).
Słyszymy często narzekania, że w Polsce brak jest autentycznie polskiej inteligencji, że naszą inteligencję wytraciliśmy jeszcze w czasie wojny, gdy z premedytacją obaj okupanci mordowali wykształconych Polaków, że młodzież jest za mało patriotyczna etc, etc. Wszystko to prawda, ale przecież naród nasz jest bardzo liczny, rosną ciągle nowe pokolenia, pojawiają się ludzie utalentowani i zdolni. Oni powinni w sposób całkiem naturalny zastąpić i tych, którzy zginęli, wyjechali bądź już odeszli, i tych, którzy nam się wkręcili, aby udawać polską inteligencję. To nieprawda, że nie ma polskiej inteligencji, ta inteligencja jest! Ona jest tylko nieobecna. I to jest nasz dramat. Zdolni Polacy są nieobecni w wymiarze społecznym.
Co składa się na inteligencję danego narodu? Składa się na to możliwość zrealizowania planów twórczych, które zostaną odpowiednio zaprezentowane. Jeżeli ktoś ma pomysł na książkę naukową, to aby ją napisać, nie wystarczy sam pomysł, trzeba przeprowadzić różnego rodzaju badania, rozmowy, przeczytać setki, a może i tysiące innych książek. To wszystko wymaga czasu i... pieniędzy. Pewne książki trzeba kupić, inne znaleźć w bibliotece, przeczytać, pokserować. Czasami dobra biblioteka znajduje się w odległym mieście bądź w innym państwie. Trzeba tam pojechać, spędzić wiele dni lub miesięcy. To wszystko kosztuje. Tymczasem pensje ludzi utalentowanych są żenująco, wręcz bluźnierczo, niskie. Są takie, aby zakpić z talentów, a pośrednio ze społeczeństwa.
Bo przecież w odróżnieniu od bogacza, który sam napawa się widokiem swoich posadzek, człowiek utalentowany ofiarowuje wytwór własnej pracy społeczeństwu i - jeśli dzieło jest wybitne - pokoleniom. Jego praca jest z natury dla innych. Wiersz, obraz, rzeźba, rozprawa naukowa - to wszystko jest dla innych nie po to, aby to kupowali, ale aby z tym obcowali, a obcując - rozwijali się, swoją wrażliwość i umysł, czyli jak mówił Arystyp, swoje człowieczeństwo.
Kultura w tradycji zachodniej potrzebowała gestu królewskiego. Stąd wielcy artyści czy naukowcy pozostawali pod opieką królów i książąt. Platon sam pochodził z rodu królewskiego (po mieczu i po kądzieli), Arystoteles wspierany był przez władców macedońskich, Aleksander Wielki założył Aleksandrię w Egipcie z myślą nade wszystko o rozwoju światowego centrum kultury etc. Dzięki takim mecenasom kwitła kultura, która swym wpływem ogarnęła bez mała cały glob ziemski.
A dziś? Z jednej strony państwo udaje mecenasa, a tak naprawdę promuje bardzo często sztukę i naukę zideologizowaną, funduszami zaś dzielą się znajomi. Z drugiej strony ludzie bogaci albo nie rozumieją, jak ważną rolę odgrywa kultura w życiu państwa i narodu i tymi sprawami po prostu się nie zajmują (główne zmartwienie kulturalne to wymiana posadzek), albo też kultura staje się dla nich nade wszystko nośnikiem reklamy: koncert fortepianowy staje się okazją, żeby zareklamować wytwórnię cykliniarek. Myślenie takie ma krótkie nogi, to już jest cywilizacyjny karzełek.
Utalentowani Polacy pukają do drzwi bogatych. Są talenty, są nawet geniusze - z nich może zawiązać się autentycznie polska inteligencja. Ale trzeba ich dostrzegać, trzeba im pomóc, trzeba o nich dbać.
Piotr Jaroszyński
"Kim jestesmy"
Przypisy:
1 Diogenes Laertios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów, II 8, 65-104.