Im bardziej czasy stają się trudne, tym bardziej człowiek potrzebuje stałych i czytelnych punktów odniesienia. A o to wcale nie jest łatwo. Odnieść nawet można wrażenie, że to wszystko ma się ciągle mieszać aż dojdzie do jakiegoś szaleństwa, obłędu i pustki.
Co wówczas robić? Wówczas trzeba wracać do przemyśleń ludzi nietuzinkowych, ludzi inteligentnych, a zarazem bezgranicznie oddanych poznawaniu prawdy. Właśnie bezgranicznie i z całą świadomością, na jaką dziś najczęściej nas już nie stać. Po prostu żyjemy w innej cywilizacji, chociaż tak dużo mówi się o Europie i Zachodzie. Tylko że czy to naprawdę jest nasze dziedzictwo, nasze wzory, nasze ideały? Chyba raczej nie. Mówiąc krótko, im człowiek jest starszy, tym bardziej ceni sobie dar... filozofii.
Popatrzmy najpierw na jednego z największych, na twarz Arystotelesa, uwiecznioną w marmurze. Dysponujemy kopią rzymską wykonaną w oparciu o dzieło Lizypa z roku 330. Arystoteles miał wówczas 54 lata, od pięciu lat stał na czele założonej przez siebie szkoły zwanej Lykejon, którą to nazwę rozpoznajemy w dzisiejszym liceum. Przyglądamy się dokładnie portretowi kogoś, kogo uznać można za najinteligentniejszego człowieka w dziejach ludzkości, człowieka, który tworzył i uratował racjonalną kulturę realistyczną, a którego dzieła wznawiane są w setkach języków po dziś dzień, w milionach egzemplarzy.
Bez Arystotelesa nie byłoby Zachodu, nie byłoby Europy, nie wiadomo też, jaki kształt przybrałaby kultura i teologia chrześcijańska. Arystoteles uratował kulturę zachodnią z jednej strony przed nieokrzesanymi barbarzyńcami, z drugiej zaś przed niezwykle powabnymi kulturami wschodu.
To nie jest twarz mistyka, zagłębionego we własnych myślach i przeżyciach; nie jest to twarz zarozumiałego mędrka, pełnego pychy; nie jest to twarz zdominowana przez tuszę, choć nie jest to również twarz ascety. Jest to twarz ciepła, choć nie wylewna. Uderza czoło wysokie i proste. Niestety, rzeźba nie daje nam wyrazu oczu, możemy sobie tylko wyobrazić, jak były bystre i mądre. Kopia rzeźby z czasu, gdy Arystoteles jeszcze żył, musi być wierniejsza niż opis, jaki spotykamy u Diogenesa, zaczerpnięty z Hermipposa z przełomu III i II wieku przed Chrystusem (O Arystotelesie), że to niby Arystoteles miał bardzo maleńkie oczy, bardzo chude nogi, nosił pierścienie i przesadnie pielęgnował zarost. Że też zawsze do tego co wielkie musi coś takiego się doczepiać, taki Hermippos. I dziś ich nie brakuje, są ich tysiące. A Arystoteles był jeden.
Omawiając zagadnienie wdzięczności, Arystoteles dotyka też filozofii, a dokładniej mówiąc, zastanawia się, jak odwdzięczyć się tym, którzy wprowadzili nas w filozofię. Odpowiada, że jest to dar tak cenny, że nie ma takich pieniędzy ani takich objawów czci, które mogłyby ten dar zrównoważyć „podobnie jak się rzecz ma w odniesieniu do bogów i do rodziców” (Etyka Nikomachejska, IX, 1).
Co za dar! Jeśli pojawia się zaraz po darze życia od bogów i rodziców, to musi być to dar przewspaniały, z którym żadne dobro materialne nie ma co się równać. Tak mówi Arystoteles, o którym Diogenes zaraz wspomina, że był najzdolniejszym uczniem Platona. A Platon przecież był uczniem Sokratesa. Co za sukcesja wielkości!
A w naszych szkołach nie ma już Sokratesa, nie ma Platona, nie ma Arystotelesa; nie ma już greki ani łaciny. Chciałoby się zapytać, to co jest? Odpowiedź jest prosta: w szkole niewiele już zostało po tym, co przez wieki stanowiło fundament cywilizacji zachodniej i dawało podwaliny wysokiej kultury europejskiej. Szkoła w Europie przestała być szkołą europejską.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 9, wrzesień 2022