Jeżeli sięgniemy po dzieła klasyków marksizmu, jak choćby samego Marksa czy jego najbliższego współpracownika Engelsa, to ze zdumieniem odkryjemy, że tam właśnie znajdują się korzenie wojującego feminizmu. Bo tak naprawdę w feminizmie nie chodzi o równouprawnienie (sufrażystki) ani o walkę z dyskryminacją, ale o rozbicie rodziny. A rozbić rodzinę to oderwać kobietę od męża, od ogniska domowego i od własnych dzieci. Bez kobiety nie ma rodziny. Jeżeli więc kobieta opuści dom albo najlepiej, gdy rodziny nie założy, wówczas rodzina jako zjawisko społeczne po prostu zniknie. Nie tylko jako zjawisko społeczne, ale jako zjawisko cywilizacyjne, bo właśnie w rodzinie i tylko w rodzinie młody człowiek zaczyna wzrastać do cywilizacji. A choć w proces jego formowania wkraczają z biegiem czasu inne środowiska i instytucje, to rodzina odgrywa rolę fundamentalną.
Zdawali sobie z tego doskonale sprawę komuniści, wiedzieli, że nie zaprowadzą komunizmu, jeśli nie zniszczą rodziny. Lenin wołał: „Kobieta jest wciąż jeszcze niewolnicą domową, mimo wszystkie wyzwalające ją ustawy, przytłacza ją, dusi, ogłupia, poniża drobne gospodarstwo domowe (…). Prawdziwe wyzwolenie kobiety, prawdziwy komunizm, rozpocznie się dopiero wtedy, gdzie i kiedy rozpocznie się walka masowa (…) przeciw temu drobnemu gospodarstwu domowemu, a raczej jego masowa przebudowa w wielkie gospodarstwo socjalistyczne” („Wielka inicjatywa”).
To „drobne gospodarstwo domowe” było zaporą dla komunizmu, należało więc je zniszczyć. Podobne hasło głoszą feministki, a za nimi genderyści, choć wprost nie odwołują się do komunizmu, bo wiedzą, że na razie komunizm jest jeszcze za bardzo skompromitowany. Co nie przeszkadza, by niszczyć rodzinę. A niszczyć ją można na wiele różnych sposobów. Niektóre sposoby komuniści już znali, było to wywabianie kobiety z domu, by skupiła się na swojej karierze, np. traktorzystki albo górnika (dziś jest to business woman). Inne pojawiły się wraz z rozwojem niektórych nauk, takich jak socjologia czy psychologia. Skoro psychologia odkryła możliwość oddzielenia płci psychicznej od płci biologicznej, to dlaczego by takiej operacji nie przeprowadzić? Można przecież wmawiać dziewczynce, że jest chłopcem, można ją ubierać jak chłopca, uczyć chłopięcych reakcji – aż dziecko w to uwierzy i zażąda zmiany płci biologicznej. A gdy taka akcja będzie prowadzona w skali globalnej, ludzka płciowość ulegnie całkowitemu zaburzeniu. A wtedy żegnaj, normalna rodzino, i to w wymiarze kolejnych pokoleń, których już nie będzie.
Piot Jaroszyński
Nasz Dziennik, 20 lutego 2014