Na wielkie wydarzenia dziejowe patrzeć można przez pryzmat podręczników lub encyklopedii, a więc obiektywnie, ale raczej sucho, można też sięgać do osobistych wspomnień, relacji, pamiętników, które wprawdzie fragmentarycznie, ale w sposób żywy i plastyczny ukazują to, co działo się w okresie jakiegoś przełomu. Takim wielkim wydarzeniem, którego 90. rocznicę właśnie obchodzimy, był „Cud nad Wisłą", gdy armia polska pokonała bolszewików. Wystarczy popatrzeć na mapę, by zobaczyć proporcje między Sowietami, największym państwem świata, a stosunkowo niewielką Polską.
A jednak ta Polska, która dopiero co odzyskała niepodległość i leczyła rany po trzech zaborcach, potrafiła wykrzesać z siebie jeszcze tyle siły, aby stawić czoło najeźdźcom ze wschodu. A cóż mówić o roli, jaką odegrał „Cud nad Wisłą" dla Europy Zachodniej, która miała być zalana przez bolszewików w następnej kolejności.
Wśród wielu różnych relacji, jakie zachowały się z tamtego okresu, mało znane są wspomnienia jednej z sanitariuszek, która pracowała w szpitalu Polskiego Białego Krzyża założonym przez Helenę Paderewską, żonę wielkiego pianisty i premiera. Szpital ten powstał w roku 1919 w Warszawie specjalnie dla rannych żołnierzy.
Oto co pani Hanna Kamieńska pisze: „Nawała bolszewicka przyszła, jak wiadomo, nagle. Z początku w Warszawie żartowali sobie z tego całego najazdu i ogół mieszkańców nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Stolica bawiła się, teatry były przepełnione, na ulicach pełno ruchu."1 Można wyobrazić sobie tę atmosferę rozprężenia, wynikającą po części z przejść rozbiorowych i wojennych, a po części z jakiejś niefrasobliwości, bo Warszawa już nie raz bawiła się tuż przed tragedią.
„Dnia 10 sierpnia w nocy - wspomina sanitariuszka - usłyszałyśmy jakiś dziwny huk. Zerwałyśmy się wszystkie na równe nogi i jedna z nas zatelefonowała do komendy placu z zapytaniem, co to jest. Odpowiedziano, że to huk armat bolszewickich. [...] We czwartek od rana zaczęły strzały armatnie grzmieć coraz doniośłej. Nieprzyjaciel zbliżał się do wrót Warszawy. Biuletyny wojenne przynosiły coraz czarniejsze wieści. [...] W piątek rano dostałyśmy rozkaz: „opróżnić szpital", gdy strzały armatnie zaczęły już dolatywać w okolice Pragi. Ranni przybyli z okolic Radzymina mówili, że bolszewicy na pewno koło soboty wejdą do Warszawy. Rozeszła się wiadomość, że Warszawa została odcięta. Była to jednak pogłoska szerzona przez tchórzów. Wieczorem najciężej ranni zostali wysłani dalej, ale w nocy zaczęła przybywać nowa partia. I gdybyście widzieli, kogo przynosili na noszach? - i pani Hanna Kamieńska pisze - Nie starych żołnierzy, ale wprost dzieciaków i wyrostków, wszystko to nawet nie w uniformach, wielu bez butów, z ranami w bardzo wielu wypadkach kłutymi, co znaczy, że ci malcy potykali się już - pierś o pierś. - Jeden z nich, gdyśmy go położyły na łóżko i zrobiły opatrunek, to pierwsze słowa, jakie wyszły z jego ust były, „Mamo, mamo, gdzie jesteś?"2
Z innym chłopakiem, który był uczniem szóstej klasy gimnazjalnej, związana jest scena jeszcze bardziej przejmująca, bo gdy na chwilę odzyskał przytomność tuż przed śmiercią zawołał: „Polsko, choć ja umieram, lecz ty będziesz wolną!"3 Ileż musiało być miłości i męstwa w tych młodych sercach, ile poświęcenia i wiary. Ale gdyby nie tak wielkie oddanie sprawie Ojczyzny, nie łudźmy się, nikt nie zrobiłby Polakom prezentu. Polski niepodległej musi najpierw chcieć sam naród.
A jacy byli nasi wrogowie? Przeczytajmy: „W niektórych pościgach, gdy bolszewicy widzieli, że uciec nie mogą, niektórzy poddawali się, ale niektórzy okazywali jakąś wściekłą zajadłość. I wówczas nie tylko strzelali, nie tylko kłuli bagnetami, ale gryźli. Dostawałyśmy rannych z odgryzionymi uszami, z wyrwanymi policzkami, z wydrapanymi oczyma. Była to już nie walka, ale mord. [...] Wprost nie można wierzyć, ażeby człowiek, istota stworzona na obraz i podobieństwo Boże mógł się dopuszczać podobnych okrucieństw i zadawać jeńcom i rannym tyle męczarni."4
Ciarki przechodzą, gdy czyta się te fragmenty, jakim katuszom poddani zostali Polacy, starsi, młodzi, a nawet dzieci, ale ciągle z Polską na ustach. Przedziwnie zachowywali się natomiast bolszewicy już wzięci do niewoli, byli zupełnie odmienieni. Sanitariuszka pisze: „...trzeba się było rzeczywiście dziwić tej pokorze, posłuszeństwu i specjalnie chęci pomagania, jaka się okazała u tych na pozór zwyrodniałych istot. Jeńcy ci wprost uwielbiali nas i co chwila wyrażali na wszelki możliwy sposób swój zachwyt i podziękowanie." Skąd ta odmiana, skąd ta serdeczność? Tu dotykamy pewnego zjawiska, które ukazuje przepaść między nami i Wschodem. Sanitariuszka przypomina podobne sceny z początków wojny, gdy szczególnie okrutni Kozacy, wzięci do niewoli, jako ranni, okazywali niezwykłą czułość. Jedna z pielęgniarek zadała wówczas pytanie: „Czy wy tak rzeczywiście nas kochacie?" Kozak odpowiedział: „Prikazano lubit" - „kazano was kochać". A więc nie z uczuć ludzkich, lecz z pewnej metody, bolszewicy umieli być dobrymi. Ich przełożeni wiedzieli, że Polacy zmiękną wskutek okazywanej czułości. Polacy są wrażliwi, można ich rozmiękczyć i okpić. Ciekawe spostrzeżenie.
Bitwa warszawska przeszła do historii jako jedna z najważniejszych bitew świata. Musimy do niej pamięcią wracać, aby oddać hołd bohaterom i aby się ciągle uczyć męstwa, ale i roztropności.
Piotr Jaroszyński
"Kim jesteśmy"
Przypisy:
1. Cyt. za: J. Orłowski, Helena Paderewska. Na piętnastolecie Jej pracy narodowej i społeczenej 1914-1929, Chicago 1929, s. 146.
2. ibid., s. 148.
3. ibid.
4. ibid., s. 149.