Niewiele jest narodów, zwłaszcza dziś, dla których przywracanie pamięci miałoby tak życiodajne znaczenie jak dla Polaków. Zaborcy, okupanci, komuniści znając nas dobrze, wiedzieli i wiedzą, że w pierwszym rzędzie podbijając Polskę, trzeba zakazać świętowania tradycyjnych rocznic.
Dlaczego? Bo ta wspólna pamięć, nawet odnoszona do wydarzeń, które miały miejsce setki lat temu, kieruje uwagę w stronę przedziwnych mocy, z jakich naród polski czerpiąc siłę na nowo może się odrodzić. I nie ma znaczenia, czy chodzi o coś, co miało miejsce 50, 100 czy 500 lat temu. Wszystkie rocznice są dla nas życiodajne. I rzecz ciekawa, nie zawsze muszą one upamiętniać nasze zwycięstwo, czasem może to być polityczna lub militarna klęska, tak jak to miało miejsce w przypadku powstania warszawskiego. Dla nas jednak liczą się ideały, które mobilizowały do walki, i ofiara, jaką nasi rodacy za te ideały ponieśli. W ten sposób tworzy się żywy ciąg pokoleń, obejmujący wszystkich Polaków, gdyż pamięć zamienia się w duchową obecność.
W początku XX w. Polska nie istniała jako państwo, pogłębiał się administracyjny proces rusyfikacji i germanizacji, a przecież duch polski żył, co więcej, opanowano wówczas tajemnicę przekazywania ducha polskości z pokolenia na pokolenie, coś, co dziś wydaje się prawie niemożliwe. Bo przecież większość rodziców, nie mówiąc już o dziadkach, ma dziś niezwykłe problemy nie tylko w przekazywaniu patriotyzmu swoim dzieciom, co w ogóle utrzymania kontaktu i posiadania bodaj niewielkiego wpływu na ich formację. Wówczas jednak silny był dom. Dom był świętością: ojciec, matka, dziadek, babcia – to dla młodego Polaka był niewzruszalny fundament kształtowania własnego życia. A starsi z kolei rozumieli, jaka spoczywa na nich odpowiedzialność, potrafili być rodzicami i dziadkami. Wtedy było inaczej i dlatego tak łatwo pokolenia mogły ze sobą współpracować, porozumiewać się, wręcz odczuwać, widząc bez zbędnej dyskusji, co jest czym i kto jest kim. A nie chodzi tu o apoteozę przeszłości, lecz o dotknięcie pewnego poziomu życia narodowego, które dziś gdzieś uleciało, a które, by przetrwać, musimy odzyskać.
Gdyby nie było wówczas narodu, niemożliwe byłoby odzyskanie niepodległości, bo przecież świat już oswoił się z tym, że Polski nie ma. Gdyby nie było narodu, rozdarłyby nas konflikty międzypaństwowe, ponieważ Polaków wcielano do walczących ze sobą armii zaborczych, a to oznaczało, że Polacy mieli strzelać do Polaków. Gdyby nie było narodu, odzyskaną wolność utracilibyśmy już po dwóch latach. Bo chyba trudno sobie wyobrazić większe zagrożenie niż to, jakie przyniosła ze sobą inwazja bolszewicka na Polskę, która jeszcze nie zdążyła okrzepnąć po 123 latach niewoli; inwazja, która niosła śmiertelne zagrożenie właściwie w każdym calu. Było to bowiem połączenie militaryzmu carskiej Rosji z diabelską ideologią komunizmu. Mikstura zabójcza, która wówczas mogła nas powalić już na wieki. A jednak tak się nie stało. I stąd obok roli narodu i wielkich wodzów w odniesieniu zwycięstwa, mówimy o cudzie. Ten cud, który był znakiem czuwającej nad nami Opatrzności, zasługuje na szczególną pamięć, bo wskazuje na to, że istnienie Polski ma jednak wyjątkowe znaczenie w wymiarze nie tylko ekonomicznym czy politycznym, ale właśnie nadprzyrodzonym. Takiej wiary potrzebujemy również i dziś.
W pięknie wydanym albumie „Victoria Polska. Marszałek Piłsudski w obronie Europy” Józefa Szaniawskiego (wyd. 2008, 2010) znaleźć możemy niezwykle cenne świadectwa, teksty, reprodukcje czy zdjęcia związane z wiekopomnym wydarzeniem Cudu nad Wisłą. Niektóre z tych zdjęć są wręcz unikatowe, reprodukcje wielu dzieł malarskich są mało znane, a wypowiedzi różnych osobistości wręcz skazane na zapomnienie. Dlatego warto odświeżyć pamięć, poczytać, ale i pooglądać. Jan Paweł II nie raz przypominał, że nosi w sobie poczucie długu wdzięczności wobec tych, którzy ocalili jego ojczyznę, tym bardziej że sam urodził się „w 1920 roku w maju, w tym czasie kiedy bolszewicy szli na Warszawę” (s. 21). A przecież była to walka nie tylko o zachowanie niepodległości, ale również walka o ocalenie
Europy i całego zachodniego świata. Komunizm miał plany paneuropejskie i globalne. Mówił o tym wprost lord Edgar d’Abernon, którego słowa ciągle warto cytować: „Gdyby Piłsudskiemu nie udało się powstrzymać triumfalnego pochodu Armii Czerwonej w wyniku bitwy pod Warszawą, nastąpiłby nie tylko niebezpieczny zwrot w dziejach chrześcijaństwa, ale zostałoby zagrożone samo istnienie zachodniej cywilizacji” (s. 24). Potwierdzali to sami Sowieci. Marszałek Tuchaczewski, w trzy lata po przegranej bitwie, wprost deklarował: „Ruszając na Polskę – rzuciliśmy tym samym wyzwanie kapitałowi europejskiemu i walka zapowiadała się na śmierć i życie” (s. 46). Doprawdy, jak to możliwe, że ta mała, w porównaniu z Sowietami, Polska, wycieńczona przez zabory i wojnę, pokonała bolszewików?Tamto zwycięstwo to dla nas wielka lekcja i źródło wiary, że nigdy nie można zwątpić i zrezygnować. A ponieważ chodzi tu o naród, to widząc przeszłość, musimy patrzeć perspektywicznie na wiele pokoleń do przodu, bo przyszłości nie da się zamknąć w jednym pokoleniu. Musimy patrzeć na Polskę w perspektywie całego narodu, który był, jest i będzie. Wtedy odzyskamy siłę.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 8, sierpień 2020