Coraz więcej rodziców ma trudności w nawiązaniu kontaktu z własnymi dziećmi. Dzieci poruszają się w obrębie swojego świata, im tylko zrozumiałych znaczeń i wartości. Niektórym rodzicom to nie przeszkadza, tak są zajęci własnymi sprawami, że nawet radzi są, że ich dzieci żyją własnym życiem i nie zawracają im głowy. Inni natomiast czują, że dzieje się coś złego, że tak nie może i nie powinno być. Ale gdzie szukać rady?
Ktoś podpowie: najlepiej w poradnikach napisanych przez specjalistów, ewentualnie w gazetach, do których piszą naukowcy, zwłaszcza psychologowie i socjologowie. Tu czeka jednak na rodziców przykra niespodzianka. Okazuje się bowiem, że naukowcy coraz częściej pomniejszają rolę rodziców, stawiając na szybkie usamodzielnienie się dzieci. Rodzina pada ofiarą nauki, której mniej moralni przedstawiciele różnymi drogami odrywają dzieci od rodziców. Dokonuje się to przez szkołę, media, show business i... poradniki.
O kryzysie rodziców, którzy są coraz bardziej zagubieni, zwłaszcza w społeczeństwie zachodnim, świadczy fakt, że w Stanach Zjednoczonych najbardziej poczytną książką po Biblii był poradnik napisany przez Beniamina Spocka pt. «Baby and Child Care» (Opieka nad niemowlęciem i dzieckiem), którą w ciągu 30 lat sprzedano w nakładzie 30 milionów egzemplarzy. Gdy zanika tradycja rodzinna, w której przekazywane są sprawdzone wzorce wychowania dzieci, braków nie nadrobią poradniki, zwłaszcza takie, które mają przeciwny cel od oczekiwanego. A jednak nauka i naukowcy nadal cieszą się społecznym zaufaniem.
Rodzice nie wiedzą, jak bardzo zideologizowana może być koncepcja nauki, jak może być wykorzystywana przeciwko człowiekowi, przeciwko rodzinie, przeciwko narodowi. Z całą ufnością biorą książkę do ręki i szukają cudownych recept, najlepiej takich, które zadziałają natychmiast, niczym magiczna różdżka.
A tymczasem na kontakt z dzieckiem trzeba pracować nieustannie, krok po kroku, cierpliwie, z miłością, z sercem, ale i z rozumem. Co zostało zaniedbane przez lata, tego nie uzdrowi się w ciągu jednego dnia. Dziecko odrastając od rodzinnego pnia idzie w swoją stronę, choć ciągle jest niedojrzałe i potrzebuje wsparcia, ale jest już zbyt daleko. Powstaje sytuacja, w której obie strony, rodzice i dzieci, czują się bezsilne. Potrzebują siebie, a nie potrafią się odnaleźć.
Ale nie dziwmy się. W dzisiejszej cywilizacji mamy do czynienia z potężną walką przeciwko rodzinie. Trudno przeciętnemu człowiekowi, przeciętnej rodzinie temu się oprzeć. Rodzice są zagubieni, zwłaszcza gdy są to rodzice, którzy też zostali w jakiś sposób opuszczeni przez własnych rodziców. Przecież ta walka trwa już kilka pokoleń, ona nie zaczęła się wczoraj, ani przedwczoraj. Na różne sposoby walka z rodziną była prowadzona zarówno w komunizmie, jak i liberalizmie. Pod tym względem obie ideologie pozostawały zgodne, różniły się tylko środkami.
Prof. C. John Sommerville w arcyciekawej książce «Wzrost i upadek dzieciństwa» («The Rise and Fall of Childhood», Londyn 1982) zwraca uwagę na kilka motywów współczesnego kryzysu rodziny. Dzieci stają się takim ciężarem, że rodzice nie chcą mieć dzieci. Swoje uczucia i zaufanie chętniej przelewają na zwierzęta, bo te się nie buntują i można nad nimi panować. Jeżeli rodzicielstwo jest coraz częściej planowane, to w stosunku do tego, co zaplanowane, ma się więcej oczekiwań, tak jak do zakupów w sklepie, gdy przebieramy i wybieramy wedle własnego widzimisię. Gdy jednak dzieci nie spełnią oczekiwań rodziców, a więc nie rodzą się genialne, to są niechciane lub odpychane, co oczywiście pogłębia konflikty.
Na ogół dzisiejsi rodzice zawierają związek małżeński jedynie dla przyjemności, a ponieważ wychowanie dzieci to ciężka praca, więc najczęściej pozbywają się tego ciężaru przekazując swe potomstwo do żłobków, przedszkoli, internatów, a także oddając je ulicy i telewizorowi. Wiele mieszkań (co czwarte) jest tak budowanych, aby nie było w nich miejsca na dzieci.
Gdy Rousseau zaszczepił na Zachodzie nieomal anielski obraz dziecka, dziś kino ukazuje dzieci w jak najgorszym świetle, jako złodziei, bandytów, przestępców, dla których występek jest codziennością od pierwszych chwil po urodzeniu.
Zdezorientowani rodzice wysyłając dzieci do szkoły nie zawsze wiedzą, że w szkole nie wolno wychować dziecka do wartości moralnych i religijnych. Oznacza to, że dziecko wzrasta w aksjologicznej próżni, w świecie bez wartości, bez dobra i zła, piękna i brzydoty. Jest zmuszane do posiadania własnego zdania, które formułuje przypadkowo i byle jak, na łapu capu. Bo tego chcą dorośli. Dziecko nie ma czasu, aby nauczyć się prawdy, bo ma być dorosłe już od pierwszej klasy. A wreszcie nie wytrzymuje tego napięcia, tej jakże fałszywej sytuacji, zamyka się w sobie albo zanurza bez reszty w środowisku równie zagubionych rówieśników, idąc na oślep za przywódcą grupy, czasem nawet gangu lub sekty.
Warto, aby dzisiejsi rodzice zastanowili się nad sobą jako rodzicami. Czy należy tak beztrosko, a wręcz bezmyślnie tracić kontakt z własnym dzieckiem? Czy może raczej należy się opamiętać i pomóc młodemu człowiekowi, który nam jest najbliższy, pomóc być człowiekiem, nie tylko w dzieciństwie, ale i w życiu dorosłym.
prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Magazyn Polski, nr 10 Październik 2014