Ksiądz Jerzy Popiełuszko przyszedł na świat na Podlasiu, na tych ziemiach dawnej Rzeczypospolitej, gdzie i w czasie zaborów, i w okresie międzywojennym mieszkały obok siebie różne narodowości, różne religie i wyznania. Ale wraz z końcem drugiej wojny światowej swoje panowanie zaczął tu umacniać sowiecki komunizm, który Polskę zamienił w PRL. Miejsce religii miał z urzędu zająć wojujący ateizm, dla którego każda religia była wrogiem. W przypadku PRL, na skutek wojennego ludobójstwa, masowych migracji i zmiany granic, na polu bitwy pozostał głównie katolicyzm. Dlatego najważniejsze starcie musiało dokonać się między komunizmem a Kościołem katolickim.
Okres pobytu w wojsku był dla ks. Jerzego pierwszym poważnym starciem z systemem, który rozpoznał w nim swojego wroga. Ten system poprzez oddanych mu politruków ukazał swe wręcz satanistyczne oblicze: pod groźbą prawa, przemocy psychicznej lub nawet fizycznej, żądał nie tylko ukrycia wiary, lecz publicznego zaparcia się jej. Taki wydźwięk musiały mieć słowa politruka, który żądając od ks. Jerzego podeptania różańca, krzyczał: "Jeżeli go nie podepczesz, ja ciebie podepczę!".
To był dla ks. Jerzego chrzest bojowy, który ukazał mu przepaść, jaka dzieli chrześcijaństwo od systemu komunistycznego. To oznaczało, że jego dalsza droga życia będzie wyrazista, bez "światłocieni". Religijne i intelektualne wsparcie znajdzie nade wszystko w dziele i myśli trzech wielkich Polaków i kapłanów, jakimi byli dlań ojciec Maksymilian Maria Kolbe, Prymas Polski ks. kard. Stefan Wyszyński oraz ksiądz kardynał Karol Wojtyła, późniejszy Papież Jan Paweł II. Był to fundament i oprawa dla jego działalności duszpasterskiej, której cechą nie była chęć intelektualnej czy kaznodziejskiej konkurencji ze swoimi mistrzami, ale jak najbardziej konsekwentne wcielanie zasad chrześcijańskich w życie tu, na polskiej ziemi, w takim właśnie trudnym czasie. Bo przecież na wierność Bogu czasu się nie wybiera.
Dlaczego władze komunistyczne tak bardzo nienawidziły ks. Jerzego? Nie chodziło tu tylko o jego osobistą postawę, ale o skalę oddziaływania na określone środowiska, które były oczkiem w głowie systemu. Komunizm bowiem dążył do zbudowania nowego społeczeństwa. Był to proces obliczony na długie lata. Ponieważ przyszłością każdego społeczeństwa jest młodzież, dlatego komunistyczna indoktrynacja musiała objąć ludzi młodych ze szczególnym uwzględnieniem studentów, przyszłej elity. Ksiądz Jerzy jako duszpasterz akademicki o tak wyrazistych poglądach chrześcijańskich musiał tę koncepcję burzyć, i to w sercu duszpasterskim stolicy. Ponadto komunizm uzurpował sobie prawo do decydowania o życiu i śmierci nie tylko "swoich" obywateli, ale również tych, którzy choć są już poczęci, to obywatelami jeszcze nie są. Służba zdrowia miała służyć nie tylko życiu, ale również śmierci, będąc gotowa do przeprowadzenia aborcji. Pracownicy służby zdrowia poddani fałszywej nauce akademickiej kierowanej do nich za pośrednictwem reżymowych profesorów niekoniecznie musieli w pełni zdawać sobie sprawę z tego, co robią. Ksiądz Jerzy tłumaczył i wyjaśniał siostrom i lekarzom, że aborcja jest zabójstwem poczętego człowieka.
A wreszcie tą największą masą, która miała stanowić główny materiał do obróbki czy wręcz produkcji nowego społeczeństwa, byli robotnicy. Skupieni w wielkich fabrykach, wyrzuceni do miast i oderwani od rodzimego środowiska, pozbawieni rodzin, podatni byli na wszelkiego rodzaju demoralizację. Była to zaplanowana faza wstępna jako warunek ich wynarodowienia i odreligijnienia. Środowisko robotnicze miało być matecznikiem komunizmu. I właśnie w to środowisko, w zasadzie hermetyczne i wydawałoby się, już dla wiary pogrzebane, trafia ks. Jerzy. I tu okazuje się, że nie wszystko jest stracone, robotnicy otwierają się, by po latach, kilkudziesięciu nawet latach powrócić do Boga; idą do spowiedzi, przyjmują Najświętszy Sakrament. Dzięki ks. Jerzemu robotnicy otwierają się też na pogłębianie swej kultury, do której kluczem jest uszanowanie ludzkiej godności. Gdy nie szanuje się godności, każde prawo przeradza się w bezprawie, a ustrój polityczny zamienia się w system totalitarny. Takie myślenie oznaczało jednak, że praca komunistów, której celem było wytworzenie nowego proletariatu bez godności, szła na marne, a tego się nie wybacza. Ten system zna zemstę, nie zna wybaczenia.
Powstanie "Solidarności" nie tylko w PRL, ale po prostu wewnątrz bloku sowieckiego, wyglądało na jakiś cud. Wydawało się wręcz niemożliwe, aby w państwie totalitarnym zrodził się tak masowy ruch społeczny. Mało kto zdawał sobie wówczas sprawę, że i ten ruch może być traktowany instrumentalnie przez tych, którzy sytuują się w opozycji do aktualnej władzy, ale którzy wciąż pozostają zwolennikami socjalizmu, a więc dla których polskie dziedzictwo i polska wiara są zbędnym obciążeniem. Ale przecież "Solidarność" była własnością polskiego Narodu, stąd nie mogła być na wiarę obojętna, również w jej publicznym wymiarze. I tu do rangi symbolu urosły Msze św. za Ojczyznę, które w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu gromadziły Polaków z całego kraju. Ksiądz Jerzy stał się wskutek oddolnej aprobaty płynącej prosto z milionów serc duszpasterzem "Solidarności". Wówczas słowa kierowane do tych serc miały moc prawdy żywej, która zapada głęboko w ludzką duszę i staje się pancerzem na trudne czasy.
Takim był czas stanu wojennego, gdy odgórnie władze wprowadzały zamęt ideowy, a słowo stawało się wyłącznie narzędziem kłamstwa. Ksiądz Jerzy potrafił skarby nauczania Jana Pawła II i Prymasa Stefana Wyszyńskiego przekazać tak, by stały się własnością ludzi prostych lub zagubionych, ale zachowujących prawość intencji. Stąd było to słowo, które robiło wrażenie i na robotnikach, i na inteligencji. Słowo, które zmieniało ludzi od wewnątrz. Słowo, które miało potęgować miłość, a zduszać nienawiść. Słowo, które ostatecznie miało prowadzić do Boga. Wyjaśniał: "Kazania moje nie są skierowane przeciw nikomu, skierowane są przeciw kłamstwu, niesprawiedliwości, poniewieraniu ludzkiej godności; walczą z systemem zła, nigdy nie z człowiekiem".
Ksiądz Jerzy był świadom swej roli, a właściwie swej misji; był świadom, że nie jest to powód do chluby, ale ciężar, który musi dźwigać, bo przecież był uczniem większych od siebie. Ale największą siłę czerpał od Tego, którego był kapłanem. Musiał przemawiać z wyjątkową mocą, bo promieniowała ona na wszystkich, którzy się wokół niego znaleźli i potrafili otworzyć dzięki pokorze tego kapłana.
Wyjaśniał: "Trwa proces nad Chrystusem w Jego braciach. Bo aktorzy dramatu i procesu Chrystusa żyją nadal. Zmieniły się tylko ich nazwiska i twarze, zmieniły się metody, ale proces nad Chrystusem trwa". Słowa te są nadal aktualne i są ciągłym wyzwaniem dla uczniów Chrystusa, by w każdych czasach, tak jak ks. Jerzy, potrafili w całości i niewzruszenie zachować wierność prawdziwemu Bogu.
Prof. Piotr Jaroszyński
Cz. III Wierność Bogu
Nasz Dziennik, 12 maja 2010
Prosimy wiecej. Zeby Polska byla Polska !