Przyzwyczailiśmy się już do widoku tabel czy katalogów, w których największe religie świata figurują w przystających do siebie kolumnach, i zaczęło nam się wydawać, że religie te są rzeczywiście do siebie przystające. Przyzwyczailiśmy się do stawiania w jednym rzędzie imion wielkich założycieli religii: Chrystusa, Mahometa, Buddy, Konfucjusza. Tak naprawdę jednak jest to zwyczajna sztuczka, kolejne złudzenie optyczne, które dowolne przedmioty ukazuje w danej relacji dzięki zmianie punktu widzenia. Wielkie religie i ich założyciele, a raczej to, co wedle swego uznania włączamy do tego zbioru, tak naprawdę nie mają wspólnej natury. To złudzenie do pewnego stopnia jest wywoływane przez islam, który na liście znajduje się zaraz za chrześcijaństwem, bo islam rzeczywiście przyszedł po chrześcijaństwie i był w dużym stopniu jego imitacją. Jednakże inne wschodnie religie nie tylko nie przypominają Kościoła, ale nawet nie przypominają siebie nawzajem. Dochodząc do konfucjanizmu na samym końcu listy, znajdujemy się już w całkiem innym świecie myśli. Porównywanie religii chrześcijańskiej z konfucjańską jest albo jak pytanie, czy ktoś jest wyznawcą wiary w zmartwychwstanie czy raczej stuprocentowym Amerykaninem. Konfucjanizm jest być może formą cywilizacji, ale nie jest formą religii.
Fragment pochodzi z „Wiekuistego człowieka”
Coraz częściej w szkołach, zamiast lekcji religii, wprowadzane są lekcje z religioznawstwa. Zabieg ten często uchodzi czujności rodziców. Tymczasem przedmiot religia dotyczy konkretnie religii katolickiej, jej dogmatów i oficjalnie zaakceptowanych przez Kościół metod interpretacji, natomiast religioznawstwo to dział socjologii, i to zabarwionej ideologicznie, gdzie badane są różne religie wyłącznie jako fakt społeczny i czysto ludzki, bez odniesienia do realnego Boga. Religię i religioznawstwo dzielić może przepaść taka sama jak między wiarą i ateizmem.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 8 sierpnia 2014