Co do nas dwa przypadki: albo Moskwa się utrzyma, jak jest, i zagarnie nas wszystkich; albo w niej buchnie społeczna rzeź, a wtedy ta rzeź spłynie i na nas jak niegdyś tatarskie pożogi i mordy – spłynie i narodowości sprzecznych nastąpi zlew szkaradny przez krew płynącą, przez tradycji wygubienie, przez zamieszanie, przez abominationem [obrzydzenie]; bo jako są zlewy miłosne i bratnie, bywają też zlewy diabelskie przez oszalenie mas.
Czuję i przeczuwam: w imieniu równości absolutnej idzie na świat niewola. W imieniu braterstwa narodów najokropniejsza walka Słowian z Giermanami – w imieniu wolności zagłada, Gengischana [Czyngis-chana] cieniom miła i lubieżna.
Fragment pochodzi z listu do Augusta Cieszkowskiego, 21 maja 1848 r.
Potrzeba było prawie 70 lat, by słowa Krasińskiego się sprawdziły, najpierw co do Rosji, gdzie wybuchła rewolucja, krwawa, bezwzględna, straszna: mordowano całe narody, całe warstwy społeczne, tysiącami zabijano duchownych, w powietrze wysadzano tysiące świątyń, grabiono i kradziono rozgrabione. A potem potrzeba było kolejnych dwudziestu lat, by Germanie rzucili się na Słowian. I znowu rzezie, potworne, przechodzące wszelką imaginację. Czy to nie jest cud, że Polacy mimo tylu ofiar i tak wielkich strat przetrwali? A przede wszystkim, że nie dali się porwać obłędowi azjatyckich okrucieństw?
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 15 kwietnia 2014