Wiem dobrze, co mówię, kiedy twierdzę, że pierwotną i jedynie wpływową koncepcją była w Europie idea oddania losów Polski w ręce rosyjskiego caratu. A pamiętajmy, że zakładano wówczas, iż będzie to carat zwycięski. Myśl ta wypowiadana była otwarcie, rozważana poważnie, przedstawiana jako dobroczynna, z dziwaczną ślepotą na jej groteskowy i koszmarny charakter. Była to idea wydania ofiary z dobrodusznym uśmiechem i pewnym siebie zapewnieniem, że „wszystko będzie dobrze” w ręce całkowicie niepoprawnego mordercy, który po stu latach gwałtownego podrzynania jej gardła miał teraz ponoć zawrzeć z nią przyjaźń i na mistyczną rosyjską modłę ucałować w oba policzki. Był to szczególnie koszmarny wymysł polityki międzynarodowej, lecz oficjalnie nie pozwalano nawet szepnąć o jakimkolwiek innym. Działo się to w dniach o ponurej przeszłości, kiedy Benckendorf użyczał swego nazwiska Komitetowi Pomocy Ludności Polskiej wypędzanej przez armie rosyjskie w głąb Rosji, kiedy wielki książę Mikołaj (ów dżentelmen, który zalecał nową noc św. Bartłomieja dla stłumienia rosyjskiego liberalizmu) demonstrował swoją „boską” (to właśnie słowo wyczytałem w szacownym angielskim dzienniku) strategię podczas odwrotu, kiedy p. Izwolski puszył się nad brzegami Sekwany i kiedy to niektórym ludziom zaczęło tam przychodzić do głowy, że jest on jeszcze gorszym utrapieniem niż sprawa polska.
Fragment pochodzi ze „Zbrodni rozbiorów”, 1919 r.
Uściski, pocałunki, zapewnienia, zawsze szczere, ale tylko w momencie ich okazywania. Potem więzienie, zesłanie, przesiedlenie, gułag, śmierć lub powroty ludzkich wraków. Ta historia ciągnie się za nami od ponad dwustu lat, zabrała miliony ofiar. Ale oni mówią, że to chodzi o spokój i porządek, a Zachód nas pociesza, że mogło być jeszcze gorzej.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 7 listopada 2014