Nie dlatego, żeby sprawa nie miała być interesująca z moralnego punktu widzenia. Nie dlatego, żebyśmy byli na tyle głupi, iżby podniecać się samym melodramatem militarnym. Ludzie żywi są o wiele bardziej interesujący od martwych; na pewno też musi istnieć jakaś możliwość stworzenia literatury poświęconej zagadnieniom utrzymywania ich przy życiu. Wszyscy jesteśmy pacyfistami w tym sensie, że wszyscy chcemy pokoju, choć zapewne nie pokoju za wszelką cenę. Jest jednakże coś w sposobie traktowania przedmiotu, albo w myślach czy motywach, jakie zwykle za nim się ukrywają, coś, co każe nam się buntować przeciw zimnej i bezosobowej pedanterii, która zupełnie nie sprawia wrażenia występowania rzeczywiście w obronie życia. Trochę nam się wydaje, że tacy moraliści staliby się znacznie bardziej żywi, gdyby przestali żyć. Mówiąc to, uchylam się od wszelkiej odpowiedzialności za czyny tych, którzy lubią brać rzeczy dosłownie; nie mam bynajmniej zamiaru wystrzelać owych ludzi jako zdrajców ani spalić ich jako heretyków. A poza tym rodzajowi ludzkiemu nigdy dotąd, nawet w jego najciemniejszych i najbardziej mściwych czasach, nie udało się wynaleźć tortury czy formy śmierci będącej odpowiednią karą dla nudziarzy.
Fragment pochodzi z artykułu zamieszczonego w The Illustrated London News”, 3 lutego 1934 r.
Hasła wzywające do pokoju nie zawsze są wyrazem autentycznej troski o pokój, a na pewno nie dla wszystkich. Bywa, że tak naprawdę chodzi o rozbrojenie przeciwnika, by go tym łatwiej napaść i pokonać. Potem wprawdzie ma miejsce pokój, ale ci, którzy zdradziecko zginęli, cieszyć się już nim nie mogą.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 27 listopada 2014