„Niech pan nie zapomina”, powiedziano mi, „że Polska musi żyć w sąsiedztwie Niemiec i Rosji po wszystkie czasy. Czy Pan docenia pełny sens tego zwrotu: ’po wszystkie czasy’?”. Fakty muszą być brane w rachubę, a zwłaszcza przerażające fakty tego rodzaju, na które nie ma na tym świecie rady.
Z przyczyn – ściśle się wyrażając – fizjologicznych, przyjaźń z Niemcami albo Rosjanami jest nawet w najodleglejszej przyszłości nie do pomyślenia. Jakiekolwiek przymierze serc i umysłów byłoby tu rzeczą monstrualną, a potwory, jak wszyscy wiemy, nie są zdolne do życia. Nie wolno nam opierać postępowania na monstrualnych koncepcjach. Możemy zasługiwać albo nie zasługiwać na przetrwanie, ale psychologiczna okropność naszej sytuacji wystarcza, aby doprowadzić umysł narodowy do obłędu. Jednakże mimo całego niszczącego nacisku, o którym Europa Zachodnia nie może mieć pojęcia, nacisku ze strony sił nie tylko miażdżących, ale i znieprawiających, zachowaliśmy zdrowie psychiczne. Nie ma więc obawy, że stracimy głowę po prostu dlatego, że nacisk ustanie. Nie straciliśmy jeszcze głowy ani naszego poczucia moralnego. Nacisk nie tylko polityczny, ale odnoszący się do stosunków społecznych, życia rodzinnego, najistotniejszych powiązań międzyludzkich, sięgający samych podstaw naturalnych uczuć człowieka, nigdy nie uczynił nas mściwymi.
Fragment pochodzi ze „Zbrodni rozbiorów”, 1919 r.
Zachować zdrowie moralne pomiędzy imperiami, dla których siła zawsze stała ponad moralnością, to wyraz nie tylko wielkiej wytrzymałości, ale chyba i heroizmu. Bo czyż nie łatwiej schować się pod skrzydła silniejszego, poddać się rusyfikacji lub germanizacji, zmienić wyznanie, zmienić narodowość, zapomnieć o przeszłości i mieć raz na zawsze święty spokój? Może i łatwiej, ale czy ten spokój będzie na pewno święty?
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 2 grudnia 2014