Cokolwiek zdarzy się w kraju za rządów jakiejś partii, jest uważane za skutek jej despotycznych rozkazów albo ponurych knowań. Jeśli podczas prawicowych rządów morze u ujścia Tamizy wyrzuci na brzeg wieloryba, wszyscy prawicowi dziennikarze z miejsca stwierdzą,
że woń zdechłego wieloryba jest zdrowa i orzeźwiająca, podczas gdy dziennikarze lewicowi będą z zapałem dowodzić, że wieloryb, jak wskazuje jego skład chemiczny, wydziela więcej jadów niż żmija. Każdy prawicowy publicysta zacznie łamać głowę, usiłując wykoncypować coś, co dałoby się powiedzieć na korzyść wielorybów,
i uzna, że są to pokrewne nam ssaki, wykarmione mlekiem dobroci ludzkiej. Z drugiej strony publicyści lewicowi będą próbowali wszelkimi sposobami zdyskredytować wieloryba; i nie omieszkają mu wytknąć, że swego czasu bez należytego respektu potraktował proroka Jonasza. Założą ligę czy fundację, wielki ruch obywatelski, pod hasłem „Jonasz oczekuje sprawiedliwości!”. I wszystko to dlatego, że martwy wieloryb przypadkiem osiadł na brzegu podczas jednego z niezliczonych przypływów.
Fragment pochodzi z: „Obrona człowieka”
Polityka potrafi tak mocno ingerować w pracę dziennikarzy, że w pewnym momencie każdy fakt staje się faktem politycznym, a więc takim, który ma grać na korzyść jednej partii, a szkodzić drugiej, chociaż fakt ten nie ma nic wspólnego z polityką. Jednak dziennikarz potrafi to tak ubarwić i tak naświetlić, że nawet zaćmienie słońca wpłynie na preferencje wyborcze: dziennikarz lewicowy pognębi zwolenników prawicy, a prawicowy – lewicy. To oznacza, że do mediów trzeba zawsze zachowywać jakiś racjonalny dystans.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 27 marca 2014