Jeśli socjaliści, czego wielu z nich szczerze pragnie, naprawdę chcą uzdrowić najgorsze niesprawiedliwości naszego społecznego chaosu, to proszę ich, zaklinam, błagam na kolanach, żeby nie byli tacy drętwi. Wojna, którą powinni prowadzić, dotyczy takich rzeczy, jak chleb, krew, sen, śmierć. To wojna na krótkie słowa.
Naszą obecną sytuację można doskonale opisać elementarnym, zwięzłym językiem, nawet na poziomie przedszkola, chociaż zamiast: „wlazł kotek na płotek”, należałoby raczej powiedzieć: „wlazły nam łotry na głowę”. Ale ubogiemu człowiekowi nie przybędzie ani jedna kromka w dłoni i ani jeden grosz w banku, nikomu nie przybędzie ani jeden niezależny głos wyborczy i nikt nie zada ciosu w imię wolności, dopóki socjaliści będą używać wyrażeń w stylu: „międzynarodowa solidarność klasowo uświadomionego proletariatu”. Taki styl by sprawił, że ludzie szturmujący Bastylię zasnęliby, wsparci o strzelby, a czapka frygijska zmieniłaby się w szlafmycę.
Nie można nawet powiedzieć, że marksistowski język oddaje, bodaj nieporadnie, jakieś życiowe realia. To tylko tandetne pozowanie na naukowość, w którym próżno szukać nauki. Ludzie żyjący z pracy własnych rąk kochają się wzajemnie albo nienawidzą, albo boją, albo litują się jedni nad drugimi, albo traktują się obojętnie. Lecz żeby stanąć na środku ulicy i poczuć się międzynarodowo solidarnym – to doświadczenie równie niepojęte dla robotnika, jak dla mnie.
Fragment pochodzi z „Obrony człowieka”
Jest zadziwiające, że komunizm (marksizm), odrzucając dziedzictwo kultury klasycznej (jako dzieło znienawidzonej burżuazji), tak chętnie w języku swojej propagandy uciekał się do słów zaczerpniętych właśnie z łaciny, której ten ubóstwiony proletariat po prostu nie rozumiał. Nawet nie rozumiał własnego imienia, jakie mu przydzielono, bo „proletariat” to słowo wywodzące się z łaciny. Tak jak z łaciny wywodzi się słowo „komunizm”, „socjalizm”, „kooperatywa”. Ale propagandyści wiedzieli, co robią: proletariat miał pracować, a nie myśleć. Od myślenia było… plenum.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 25 września 2014