Ci, którzy chętnie przedstawiają wiarę chrześcijańską jako fanatyzm, są skazani na wieczne zagubienie. W ich opowieściach wiara przedstawia się jako fanatycznie broniąca niczego i fanatycznie atakująca wszystko.
Jest równocześnie ascetyczna i walcząca z ascetami, rzymska i zbuntowana przeciwko Rzymowi, monoteistyczna i zaciekle zwalczająca monoteizm, surowo potępiająca surowość – jest, jednym słowem, zagadką, której nie sposób wyjaśnić nawet brakiem rozsądku. Bo jakiż to brak rozsądku, który wydaje się rozsądny milionom wykształconych Europejczyków mimo wszystkich rewolucji, jakie dokonywały się przez około tysiąc sześćset lat? Zwykła łamigłówka albo paradoks czy też po prostu zwykły zamęt w głowie nie mogą zajmować ludzi tak długo. Nie znam innego wyjaśnienia owego zjawiska niż to, że chrześcijaństwo nie było pozbawione rozsądku, ale właśnie rozsądne; że jeśli broniło czegoś w sposób fanatyczny, to broniło rozsądku, a jeśli fanatycznie coś atakowało, to atakowało wszystko, co było rozsądku pozbawione. Tylko w ten sposób potrafię wyjaśnić fenomen religii zachowującej od samego początku taki dystans i taką pewność siebie, potępiającej rzeczy tak bardzo do niej podobne, odrzucającej pomoc sił, które wydawały się niezbędne dla jej istnienia, podzielającej ze swej ludzkiej strony wszystkie namiętności epoki, a jednak zawsze w najważniejszym momencie wznoszącej się ponad nie, nigdy niemówiącej dokładnie tego, czego się po niej spodziewano, i nigdy nieodwołującej tego, co powiedziała. Nie mogę znaleźć innego wyjaśnienia tego fenomenu niż to, że tak jak Pallas z głowy Jowisza, religia ta rzeczywiście wyłoniła się z umysłu Boga – dojrzała i mocna, uzbrojona na wojnę i sąd.
Fragment pochodzi z „Ortodoksji”.
Nie ma religii bliższej zdrowemu rozsądkowi niż chrześcijaństwo. Ten zdrowy rozsądek jest tak silny, że nie tylko nie boi się ataku furiatów, ale również naukowców. Przecież naukowcy pogrzebali już niejedną teorię. Istnieje podejrzenie, że mogliby pogrzebać również chrześcijaństwo. Chyba że zachowają zdrowy rozsądek.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 30 października 2014