Wstrzemięźliwość wyrabia się umartwieniem tego wszystkiego, co duszy staje na przeszkodzie do umiłowania Boga, służenia Mu i połączenia się z Nim. Wstrzemięźliwością człowiek się uduchowia, a uduchowiając, nawiązuje stosunek z Bogiem, zabezpiecza sobie światło, łaski, cnoty od Boga płynące i potrzebne do pokierowania życiem osobistym i narodowym.
Brak wstrzemięźliwości sam przez się mógłby wystarczyć do wytłumaczenia w znacznej mierze klęsk naszych narodowych i tak pospolitego u nas niepowodzenia jednostek. Ze wszystkich cnót moralnych wstrzemięźliwość, czyli umiarkowanie, jest dla nas, Polaków, najtrudniejsza, i to we wszystkich wymiarach. Trudno nam o wstrzemięźliwość w jedzeniu i piciu, trudno o nią w mowie, w zabawach, w zbytkach, nawet w pracy. Wstrzemięźliwość wymaga karności, panowania nad sobą; że ich u nas braknie, dowodem choćby to, że jako jedyne tłumaczenie tego, co się robi lub zaniedbuje, coraz to się słyszy: „bo mi się chce” lub „bo mi się nie chce”, słowa prostej zachcianki, nie zaś woli opartej na poczuciu obowiązku, na wstrzemięźliwości i męstwie.
Fragment pochodzi z: „O wychowaniu”
Charakter jednostki kształtuje się nie tylko pod wpływem środowiska, w jakim aktualnie wzrasta i żyje, ale również pod wpływem złej tradycji, która może zakażać kolejne pokolenia. Trudno dokładnie wskazać, kiedy niektóre z naszych wad narodowych umocniły się na tyle, że stały się nieomal dziedziczne. Wśród nich na pierwszy plan wybija się to beztroskie powiedzenie: „a bo mi się nie chce”. Beztroskie dlatego, że nie ma względu na obiektywną potrzebę lub na moralny obowiązek zadziałania. „Nie chce mi się i koniec, a świat, Polska, rodzina mogą się zawalić”. Dopóki z takiej postawy się nie wyleczymy, niczego na dalszą metę nie osiągniemy jako ludzie i jako Naród.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 9 czerwca 2014