Rodzice czasami nie dosyć dzieciom okazują zadowolenia z dobrych postępków, a za złe więcej łają, niż karzą. Sąd i sumienie lepiej się kształci nagrodą i karą, niż gderaniem i łajaniem, których dzieci mało słuchają i które je więcej nudzą i nużą, niż do poprawy pobudzają.
W Piśmie św. czytamy wyraźnie, że wielkim jest dobrodziejstwem nie dopuścić grzeszników, by długo grzeszyli, ale skarcić ich w odpowiednim czasie. Skuteczność kar pochodzi nie z ich srogości, ale z mądrego ich zastosowania. Kary są lekarstwem, i tak jak w porządku fizycznym lekarstwa mijają się z celem, jeżeli ich miara jest przesadzona lub jeżeli są źle zastosowane, tak samo kary szkodliwymi się stają, ile razy są niesprawiedliwe lub za ostre. W ogóle najmniejsze kary i najmniejsze nagrody są najodpowiedniejsze. Trzeba, o ile to możliwe, ażeby jedne i drugie wynikały z czynów, które je spowodowały.
Fragment pochodzi z: „O wychowaniu”, 1903
W ostatnich latach od zbyt ostrych kar przeszliśmy do zbyt wielkiego pobłażania. Zbyt ostre kary miały efekt przeciwny do zamierzonego, ponieważ zamiast zachęcić do dobra, kierowały uwagę dziecka na to, jak kary uniknąć albo wręcz jak nie dać się przyłapać. Obecna moda na pobłażanie jest nie tylko modą, ale wręcz prawnym nakazem, zgodnie z którym rodzice swoich dzieci nie mogą karać. Jest w tym niebezpieczna pułapka aksjologiczna: jeśli nie ma kary, to nie ma różnicy między dobrem i złem, a więc wszystko wolno. W małych rzeczach niebezpieczeństwo to nie jest aż tak widoczne, ale w życiu dorosłym prowadzić może do fatalnych konsekwencji. Zło, czy małe, czy duże, jest zawsze złem, a więc lepiej zawczasu uczyć innego podejścia do dobra, a innego do zła, dzięki czemu każde zło będzie zawsze wielkim złem, którego należy unikać.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 7 maja 2014