U podstaw bolszewizmu i wielu innych prądów nowoczesnych leży nowy rodzaj zwątpienia. To nie tylko zwątpienie w Boga, lecz szczególnie i przede wszystkim zwątpienie w człowieka. Religia chrześcijańska, Kościół katolicki i dawna etyka były przepełnione inną mentalnością, bo naprawdę wierzyły, że ludzie mają prawa.
To znaczy, wierzyły, że przeciętny człowiek jest wyposażony we władze, przywilej i rodzaj autorytetu. To zaś oznaczało, że przeciętny człowiek miał prawo, w pewnym zakresie, robić, co chciał z martwą materią, – czyli posiadał prawo własności. Mógł też, w granicach rozsądku, rządzić innymi zwierzętami – to zaś prawo wykracza poza wegetarianizm i wiele innych idei. Mógł decydować o własnym zdrowiu i, jeśli taka jego wola, wystawiać je na ryzyko w swoich normalnych relacjach z otoczeniem – co jest sprzeczne z prohibicją i wieloma innymi zakazami i nakazami. Miał prawo rozstrzygać, gdy chodziło o zdrowie jego dzieci oraz, ogólnie biorąc, wychowywać synów i córki najlepiej jak potrafił – co z kolei stoi w sprzeczności z dzisiejszą interpretacją państwowego nauczania.
Fragment pochodzi z: „Obrona wiary”
Krok po kroku człowiek „uwalniany” od chrześcijaństwa, od „zabobonów religijnych”, dzięki postępowi demokracji i nauki wraca do jakiegoś punktu zerowego, gdzie okazuje się, że tak naprawdę nic nie posiada, bo wszystko może mu zabrać państwo: dobytek, ciało, a przy okazji i duszę, której podobno człowiek ma jednak nie mieć. Człowiek, pozbywając się Boga, miał być panem wszechświata, a okazało się, że jest nikim, bo może być nikim, nie posiada bowiem jako człowiek żadnych praw. Oczywiście ten „nowy człowiek”, bo „stary człowiek”, ten, który pochodzi od Boga i jest otoczony Jego miłością, posiada wszystkie należne mu prawa.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 8 maja 2014