Większość z nas uczyła się historii z tych samych podręczników, używanych standardowo w szkołach państwowych i prywatnych. Cierpienia nasze były dotkliwe, a lekcje nieskuteczne, zwłaszcza jeśli nie przykładaliśmy się zbytnio do nauki.
Tak właśnie wyglądała sprawa w moim wypadku. Wszystko, co wiem o historii – a nie jest tego dużo – to rzeczy, których dowiedziałem się już po ukończeniu szkoły, czytając na chybił trafił różne książki i wędrując po historycznych miejscach. Lecz suche, podręcznikowe streszczenia wciąż mają nad nami władzę i często wypaczają nasze opinie.
Zasadniczy problem polega na tym, że historia jako nauka ma dwa odmienne cele: cel wyższy, czyli pożytek dla dzieci, i cel niższy, drugorzędny, czyli pożytek dla historyków. Najwznioślejsze i najszlachetniejsze jest w niej to, że historia umie opowiadać porywające historie. Potrafi apelować do serca, do heroizmu wszystkich pokoleń, do tego, co w ludzkości wiecznie młode. Opowieść taka jak o Wilhelmie Tellu jest aktualna w każdej epoce. Żadna barbarzyńska broń nie będzie zbyt prymitywna i żaden cud techniki nie będzie zbyt nowoczesny, żeby pokazać jej dumę i strach. Dla opowieści nie ma znaczenia, czy bohater używa strzały z kamiennym grotem czy najnowszego modelu karabinu maszynowego – puenta zostaje ta sama, równie ponadczasowa jak tyrania i ojcostwo. Kiedy w nauce historii trafi się taka świetna historia, należy ją opowiedzieć dzieciom po prostu dlatego, że jest świetna.
Fragment pochodzi z „Obrony człowieka”.
Pragnienie poznania historii jest dla człowieka, i to już od dziecka, czymś naturalnym. Widząc to, co jest, chcemy wiedzieć, jak to było dawniej. Ale niestety nie zawsze możemy się dowiedzieć, zwłaszcza jak to było naprawdę. Albowiem nauczanie historii w szkołach zostało podporządkowane celom politycznym lub ideologicznym, gdzie niewygodne prawdy się pomija, a urzędowemu kłamstwu nadaje rangę wyroczni.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 7 października 2014