Z rodzajem smętnego rozbawienia zauważam, że im bardziej górnolotnie szybują frazesy, tym bardziej spada wartość płac. Widzę, że prorocy nowego społeczeństwa wciąż oferują bezdomnym coś dużo wznioślejszego niż dom rodzinny i obiecują nadludzką wyższość ludziom, którym nie pozwala się na normalność. Całkiem podoba mi się marzenie o dawnej niełatwej demokracji, w której każda istota ludzka powinna otrzymać z ludzkiego życia, ile tylko możliwe.
A tymczasem błyskotliwy autor „Pierwszych ludzi na Księżycu” wkrótce pewnie będzie nas wykpiwał w powieści „Ostatni ludzie na Ziemi”. Gdy człowiek traci dumę z posiadania własnego domu czy własnego warsztatu pracy, traci również pewien nieuchwytny element, przynależny do jego samopoczucia, do wyprostowanej postawy, do sposobu, w jaki stąpa po planecie. Siedząc w metrze czy tramwaju pośród przemęczonych urzędników i źle opłacanych robotników, czytam o wspaniałej nowoczesnej koncepcji, że ludzie staną się jak bogowie, i zastanawiam się, kiedy ludzie staną się po prostu jak ludzie.
Fragment pochodzi z: „Obrona wiary. Wybór publicystyki 1920-1930”
Uwodzicielska moc utopii sprawiła, że ludzie w swojej naiw- ności zgodzili się na utratę tego, co na tej Ziemi jest najcenniejsze, czyli na utratę rodzinnego gniazda. Wszystko jedno, czy gniazdo to opływa w dostatki, czy jest biedne, ale jest moim gniazdem, ono daje mi poczucie bezpieczeństwa, uczy miłości. Jego utrata oznacza niekończącą się tułaczkę, i biednych, i bogatych. A doprawdy śmiesznie wyglądają, gdy mówią, że są bogami.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 30 stycznia 2014