Mocno wątpię, czy najlepsi ludzie w ogóle mają ochotę poświęcać się polityce. Przypuszczam, że poświęcają się raczej hodowli prosiąt, dzieciom i innym takim sprawom. A jeśli chodzi o fanatyczne boje między partiami, przydałoby się ich trochę więcej.
Prawdziwe niebezpieczeństwo, jakie niesie system dwóch partii i dwóch programów, polega na tym, że system taki co do zasady ogranicza horyzont przeciętnego obywatela. Człowiek staje się jałowy i bezmyślny, a nie twórczy, ponieważ jedyne, co mu wolno, to wybierać między dwoma istniejącymi programami. Prawdziwa demokracja nie polega bynajmniej na tym, że decyzja zależy od ludu. Będziemy mieć demokrację dopiero wtedy, gdy sam problem, stawiany przed ludem do rozstrzygnięcia, też będzie zależał od ludu; gdy zwyczajny człowiek będzie decydował nie tylko, jak głosować, lecz również, jakie sprawy poddać pod głosowanie. W tym właśnie punkcie leży słabość wielu dzisiejszych usiłowań, by rozszerzyć demokrację, dając prawa wyborcze kobietom albo młodzieży. Pominąwszy kwestię abstrakcyjnej sprawiedliwości, nie chodzi już nawet o to, kto głosuje. Nie chodzi o ilość wyborców, ale o jakość wyboru. Tak jak się sprawy mają, potężne partie i elita polityków dają ludziom konkretną alternatywę. Przed wyborcami stoją dwie drogi – oni zaś muszą wybrać albo jedną, albo drugą. Nie mogą mieć tego, co chcą, lecz tylko to, co wybiorą.
Fragment pochodzi z: „Obrona człowieka”.
O dobru nie decyduje sama możliwość wyboru, ponieważ możemy mieć do wyboru wiele możliwości, z których każda będzie zła. Dobro musi być mierzone jego realną możliwością doskonalenia człowieka lub społeczeństwa, a to przeprowadzić najtrudniej właśnie w demokracji, gdzie wybór staje się ważniejszy od dobra. Jednak taki wybór bez dobra lub przeciwko dobru musi prowadzić do samozniewolenia, dlatego ostrożnie z tą demokracją.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 11 września 2014