Ludzie nie tylko myślą, iż w wielu okolicznościach i sytuacjach są upoważnieni do mówienia nieprawdy, ale uważają to nawet za pewną umiejętność życia, za spryt życiowy. Wykręcili się sianem, coś tam powiedzieli na odczepnego i mają święty spokój. – Czy rzeczywiście mają oni święty spokój? Czy sumienie nic im nie mówi? Czy ma święty spokój z nimi otoczenie, które kilkakrotnie okłamane, zaczyna podejrzewać: a może i tym razem skłamał?
W takiej sytuacji rodzi się pokolenie ludzi indyferentnych, zobojętniałych na wszystko, ludzi bez twarzy, bez oblicza, na których nikt już liczyć nie może: ani rodzice, ani młodzież, ani szkoła, ani naród, ani państwo! Tragiczne może być upowszechnienie się nieprawdy dla zachowania pozycji, dla uratowania swojego miejsca w pracy, w zawodzie. Tragiczne jest powiedzenie: aby żyć, trzeba kłamać. To jest pierwszy element rozkładowy, pierwszy rewolucjonista podkopujący życie i współżycie społeczne. My wiemy, że jak ktoś raz tylko okłamie, już mu nigdy nie wierzymy. Bo jeśli mógł skłamać raz, może i sto razy!
To jest straszne, jeśli się utrzyma taki właśnie obyczaj sprytnego okłamywania się wzajemnie. Słowa są wspaniałym narzędziem przekazywania tego, co mamy w sercu i w myślach. Są chlebem pożywnym, którym serdecznie i szczerze łamiemy się, sami pożywamy i dzielimy się z bratem. Wówczas wszyscy widzą: oto człowiek, który sam żyje prawdą i innych nią obdarza, uszczęśliwia i ubogaca.
Fragment pochodzi z listu pasterskiego na Wielki Post 1970 roku.
Chrześcijaństwo jest bardzo wymagające, ponieważ głosi moralność uniwersalną: nie wolno kłamać, nawet wroga nie wolno okłamywać. Takiej zasady nie głosi żadna z etyk świata. Przeciwnie, są etyki, które gloryfikują kłamców, jak choćby perski Ketman. Gdy chrześcijanin zaczyna dopuszczać się kłamstwa, następuje rozkład wspólnoty i upadek cywilizacji łacińskiej, potem zanika i religia. Dlatego właśnie obrona prawdy i prawdomówności ma w chrześcijaństwie wymiar fundamentalny i heroiczny.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 19 lutego 2014