Kiedy następnym razem usłyszycie, jak „postępowi chrześcijanie” mówią, że powinniśmy przyswoić sobie to, co najlepsze w wielkich religiach Wschodu, upewnijcie się, co też ludzie w rodzaju dziekana Inge uważają za najlepsze; co też chcą przyswajać.
Odkryjecie, że wcale nie zamierzają naśladować wojennej odwagi muzułmanów ani mistycznej ekstazy hinduistów. Im uważniej będziecie śledzić ten „otwarty” ruch, tym wyraźniej zobaczycie, że ludzie ci pragną nie tyle chińskiej metafizyki, co chińskich robotników. Odkryjecie, że ujednolicanie wyznań idzie zadziwiająco w parze z obniżaniem wartości płac.
Dziekan Inge to typowy współczesny postępowiec, co świetnie widać, kiedy przemawia nie jako apostoł skośnookich biedaków, lecz jako apostoł skośnookich łamistrajków. Nasze braterstwo z islamem czy buddyzmem, głoszone głównie wśród wykształconych i dobrze prosperujących warstw społecznych, oznacza w praktyce, że biedacy muszą być tak pokorni jak buddyści, podczas gdy bogacze mogą być tak bezwzględni jak muzułmanie. Na tym właśnie polega zjednoczenie wszystkich religii.
Fragment pochodzi z „Obrony człowieka”, 2008
Wielu chrześcijan nie potrafi docenić własnej religii nie tylko w wymiarze teologicznym, ale również politycznym czy ekonomicznym. Wydaje się im, że katolicka nauka społeczna to takie sobie pobożne życzenia albo płytkie moralizatorstwo. Tymczasem to dopiero w chrześcijaństwie mowa jest tak naprawdę o prawach człowieka i o uniwersalnej sprawiedliwości, które nie są ograniczone tylko do własnego i wąskiego grona wyznawców lub zwolenników. Z kolei ateiści, którzy bardzo sprytnie głoszą hasło jednoczenia różnych religii, mają na oku tylko własne interesy, bo chcą, aby taka mieszanka czyniła ludzi biednych i wykorzystywanych zupełnie bezbronnymi.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 20 lutego 2014