Z domu wyniosłem poczucie hierarchiczności i zachowałem je na całe życie, a także poczucie, że nigdy i nigdzie nie należy mi się pierwsze miejsce. Pozycja przewodniczącego, która później mi czasem przypadała w udziale, zawsze krępowała mnie i nie sprawiała mi przyjemności. (…)
Dom, w którym wyrosłem, był domem bez surowości i rygorów. Wszystko w nim odbywało się zgodnie i łagodnie. W szczególności matka moja była kobietą niezwykłej łagodności, ale i ojciec także. Niemniej panował w domu porządek i chyba od tego czasu zostało we mnie upodobanie do porządku. Nie mogę pracować, gdy na mym biurku papiery są w nieładzie. Źle się czuję, gdy nie mam programu na cały dzień, a nawet – w ogólnym zarysie – na cały tydzień, na miesiąc z góry. To, co piszę, nie wydaje mi się skończone, póki nie jest uporządkowane i przejrzyste.
Wychowałem się w domu zgodnym, nie widywałem kłótni, nie słyszałem o zatargach. I to zostało na całe życie: wolę ustąpić i nie domagać się tego, co mi się należy, byle się nie spierać.
Nie pamiętam, by w domu czegoś „nie było wolno”. Po prostu się tego czy innego nie robiło. I jakoś całe życie przeżyłem bez posługiwania się kategoriami „wolno” i „nie wolno”. Zresztą rzeczy, których się nie robiło, nie było mało. I podobnie w późniejszym życiu. Stąd zapewne zostało mi pewne poczucie „niewyżycia się”. Ale to właśnie dobrze. (…)
Wychowałem się w domu wierzącym. Prawdy wiary były dla mnie w dzieciństwie i później taką samą rzeczywistością jak fakty otaczającego mię świata. Niemało ułatwiały mi życie – choć czasem myślę, że wiara religijna jest rzeczą, którą należy samemu zdobyć, a nie dziedziczyć.
Fragment pochodzi z: „Zapisków do autobiografii”, 1979.
Wraz ze zniszczeniami wojennymi zginęły polskie domy, a na skutek walki ideologicznej, skierowanej przeciwko naszemu Narodowi, zanikły polskie rodziny stojące na bardzo wysokim poziomie kulturowym. Rodziny, w których pielęgnowano z wielkim taktem wartości patriotyczne i religijne, nie na pokaz, ale w codziennej pracy, a zwłaszcza we wzajemnym odnoszeniu się do siebie.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 12 lutego 2014