Pangermanizm nie jest bynajmniej mglistym oparem i Niemcy w żadnym wypadku nie są „Néant” [niebytem], w którym myśli i wysiłki mogą przepadać bez dźwięku i śladu. Jest to potężna i żarłoczna organizacja, butna i pozbawiona skrupułów, której zachłanność hamowana jest wyłącznie zdolnością pożerania odrąbanych kończyn kolegów i sąsiadów.
Era wojen tak wymownie potępianych przez dawnych republikanów jako krwawy rezultat ambicji dynastycznych nie jest bynajmniej skończona. Przebieg ich będzie inny: będą mniej częste, ale bardziej zażarte i dzikie w upartej walce na zęby i pazury o przetrwanie. Przyjdzie nam żałować czasów ambicji dynastycznych, z ich ludzką absurdalnością, poskramianą przez rozwagę, a nawet wstyd, przez lęk osobistej odpowiedzialności o względy dla określonych form zwykłej przyzwoitości. Jeśli bowiem szydzono z monarchów europejskich, że w listach zwracają się do siebie „bracie”, był to przecież rodzaj wzajemnych stosunków przynajmniej równie dobry jak wszelkie inne formy braterstwa, które by mogło wytworzyć się między rywalizującymi narodami tego kontynentu i które – jak nas zewsząd zapewniają – stanowią spuściznę demokracji. […] Żaden przywódca demokracji, którego całe dziedzictwo stanowi nagły okrzyk tłumu, z samej natury swojej władzy pozbawiony nawet możliwości rozmyślań o bezpośrednim spadkobiercy – nie będzie skłonny nazywać bratem przywódcy jakiejś innej demokracji, wodza równie pozbawionego przodków i spadkobierców jak on sam.
Fragment pochodzi z: „Autokracja i wojna”, 1905 r.
Dwie wojny światowe, za które odpowiedzialność ponoszą Niemcy, potwierdzają, jak bezbłędnie Korzeniowski przewidział zagrożenia płynące ze strony pangermanizmu. Przewidział również nową jakość konfliktów, przerażającą w swym braku jakichkolwiek skrupułów moralnych. Rycerze odłożyli miecze, a królów zastąpili technokraci. Nadchodziła epoka machin, machiny propagandowej i machiny wojennej. Zebrały krwawe żniwo, liczone w dziesiątkach, a może setkach milionów ofiar.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 12 września 2014