Nigdy mnie nie przerażał argument, że człowiek jest pospolitą, nieważną drobiną na tle wielkiego wszechświata. Pod każdym względem jest to bowiem argument sentymentalny, a nie racjonalny.
Mógłbym się zlęknąć piętnastometrowego olbrzyma, gdybym ujrzał, jak tratuje mój ogródek, lecz nawet dygocąc ze strachu, nie miałbym powodu sądzić, że jest to ktoś ważniejszy ode mnie, stojący wyżej w hierarchii bytów, milszy Bogu lub bliższy prawdy, jaka by ona nie była. Uczucie, że kosmos to porażający ogrom, jest typowo infantylne i histeryczne, choć również typowo ludzkie. Lecz kiedy rozważamy, czy człowiek jest moralnym centrum świata, wówczas istota ludzka wcale nie musi czuć się moralnie umniejszona tylko dlatego, że nie jest największą gwiazdą, tak jak nie umniejsza jej fakt, że nie jest największym ssakiem. Jeśli nie zakładamy a priori, że Opatrzność zawsze umieszcza największą duszę w największym ciele i że centrum moralne musi obowiązkowo pokrywać się z fizycznym, zawrót głowy od nieskończoności ma dokładnie taki sam wymiar duchowy jak zawrót głowy od stania na drabinie albo lotu samolotem.
Fragment pochodzi z „Obrony człowieka”, 2008.
Próba pomniejszania człowieka we własnych oczach biegnie wieloma torami. Czasem może to być zwyczajna reakcja oparta na uświadomieniu sobie fizycznej dysproporcji, jaka zachodzi między nami i światem wokół nas. Czasem może to być wynik badań naukowych, które jednak zakładają, że człowiek jest tylko biologicznym ogniwem w procesie ewolucji. W efekcie pojawić się może zniechęcenie i rozpacz: jesteśmy sami, jesteśmy tak mali. Otóż nie, nikt poza nami nie uświadamia sobie własnej egzystencji, nikt nie stoi wobec moralnych dylematów, nikt nie myśli o kosmosie. Jesteśmy więc ponad, jesteśmy kimś więcej niż cała ziemia i cały kosmos.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 27 lutego 2014