W chwili okupacji kraju Polska żyła w przekonaniu o brutalności Niemców, ale zarazem o bezwzględnej ich uczciwości osobistej, a dopiero z czasem odkryliśmy jedną bardzo ważną cechę okupanta – nadzwyczajną wrażliwość na dobra materialne, przy zupełnym braku wrażliwości na sposób zdobywania tych dóbr.
Pierwszą niespodzianką była nieopisana i zupełnie nieukrywana chciwość w rabowaniu, np. jeśli chodziło o zabieranie urządzeń mieszkaniowych. Już w listopadzie 1939 „zwolniono” dom profesorski na ulicy Ruskiej w ten sposób, że rodzinom wywiezionych do Sachsenhausen profesorów dano 20 minut na opróżnienie mieszkania, przy tym wybrano porę wieczorową i wyłączono światło. Nie tylko w domu profesorskim tak się działo. Do znajomych na ulicę Zygmunta Augusta wpadli, wołając bez tchu: „Wo sind die Teppiche? Schnell!” [Gdzie są dywany? Szybko!]. To samo uprawiali tzw. Treuhänder [zarządcy komisaryczni]. Nie znam wypadku, żeby Treuhänder nie wyniósł poważnej części urządzenia dworu czy pałacu, szczególnie o ile chodziło o starożytne meble czy porcelanę i, przede wszystkim, zegary. Zresztą – skoro to robił tak jawnie i oficjalnie Frank czy Goering, to dlaczegóż by tego nie mieli robić wszyscy mniejsi, na skalę odpowiednio mniejszą?
Fragment pochodzi ze „Wspomnień wojennych 1939-1945”.
Wojna ujawnia wiele cech ludzkich, a także narodowych, których w czasach pokoju nie ma albo jeśli są, to ich nie widać. Wizerunek naszych okupantów z Zachodu kreślony był często za pomocą takich wyrażeń, jak wielka cywilizacja, potężny naród, państwo prawa i porządku. Tymczasem nie dość, że napadli na nas jak zbójnicy, bo bez wypowiedzenia wojny, to jeszcze okradali jak zwyczajne rzezimieszki. Jedni warci drugich, tyle że ci ze Wschodu kradli i niszczyli, bo się nie znali, a ci z Zachodu kradli i zabierali, bo się znali. Tamci kradli na potęgę zegarki, ci z większym znawstwem kradli zegary. Europa bez zasad chrześcijańskich to Europa dzikich, wcześniej czy później.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 11 marca 2014