Niepodobna przypuścić, by państwo tak silne i z takimi tradycjami, jak Rosja, mogło tolerować w łonie imperium jakąś uprzywilejowaną (i dla Rosjan narodowo obcą) społeczność. Historia wykazuje jednoznacznie, że takie układy, nawet zawarowane najbardziej uroczystymi traktatami i oświadczeniami, nie mogą przetrwać. W tym wypadku koniec byłby tragiczny.
Wchłonięcie polskości jest nie do pomyślenia. Wykazuje to niezbicie ostatnie sto lat dziejów Europy. Pozostaje więc krwawe wytępienie żelazem; i ostatni akt polskiego dramatu rozegrałby się na oczach Europy zbyt zmęczonej, by mogła interweniować, a ku uciesze Niemiec. Niesłuszne byłoby twierdzenie, że zniknięcie polskości wzmocniłoby siły ekspansji słowiańskiej. Nie wzmocniłoby jej, lecz usunęło potencjonalnie skuteczną zaporę przeciw niespodziankom, jakie przyszłość Europy trzyma być może w zanadrzu dla państw Europy. Tak więc problem, czy polskość warta jest zachowania, przedstawia się jako zagadnienie polityczne o praktycznym znaczeniu dla trwałości pokoju w Europie; polskość jako zapora, albo raczej (ze względu na jej wysuniętą pozycję) placówka Państw Zachodnich umieszczona między wielkimi siłami Słowiańszczyzny, która jeszcze nie zdecydowała się, co ma robić, a zorganizowanym germanizmem, który pewnym głosem wyjawił całemu światu swoje cele.
Fragment pochodzi z „Noty w sprawie polskiej”, 1916 r.
Wyjątkowo słabo Polacy dziś nie tylko znają, ale przede wszystkim rozumieją swoją historię. Poddani są procesowi znieczulenia prowadzącemu do całkowitej utraty poczucia własnej tożsamości, której nie ma bez ideałów. Te ideały stanowią wyróżnik, znak rozpoznawczy zarówno pomiędzy sąsiednimi narodami, jak i między Wschodem i Zachodem. Zepchnięci do poziomu walki o przetrwanie lub gotowi do współpracy z wrogiem grzebiemy naszego ducha, który przecież chce być w nas i na naszej ziemi.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 16 września 2014