Dziwimy się i słusznie ubolewamy, że u nas w kraju, gdzie jest jeszcze, dzięki Bogu, tyle wiary, gdzie te rzesze wiernych są tak ofiarne i nie znające prawie co to zmęczenie, gdy chodzi o uczestniczenie w nabożeństwie lub przyjęcie św. sakramentów, jest tyle nieufności do duchowieństwa, tak wpływ nasz jest ograniczony tylko na sferę dewocyjną.
Lud, i to nie tylko wiejski, który na nasze zawołanie zbiera się krociami na uroczystości religijne, ten sam lud, z małymi wyjątkami tylko, tak mało ma zaufania do nas, nie uważa nas za swych pewnych doradców i kierowników. Owszem, najpoważniejsi kapłani uskarżają się, że między duchowieństwem a wiernymi coraz bardziej rozwiera się przepaść. Oni nas podejrzewają, widzą antagonizm między swym interesem a naszym. W chwilach uniesienia nabożnego mamy iluzję, że tak nie jest, i zdaje się nam, że panujemy nad ich sercami i oni pójdą ślepo za naszymi wskazówkami. Iluzja ta jednak szybko się rozwiewa, skoro tylko chciwość, tak u nas powszechna, wejdzie w grę lub jakakolwiek agitacja potrafi trafić do przekonania.
Fragment pochodzi z przemówienia „Dzisiejsze zadania episkopatu i biskupa”, 16-20.09.1928 r.
Emocje potrafią przesłonić nie tylko rozum, ale i realne problemy. Szczególnie zaś emocje religijne bywają złudne, ale nie dlatego, że ludzie udają wiarę, lecz dlatego, że ta wiara nie musi przechodzić na inne dziedziny kultury, na inne sfery naszego życia osobistego i społecznego. Jedność wierzących, którzy wspólnie się modlą, nie musi być jednością rodzin, ani jednością narodu, bo to wymaga dodatkowej pracy, dodatkowej kultury, której nie wyczaruje sama wiara. Musimy więc brać się do pracy, by jedność i zgoda głęboko i na trwałe zagościły w naszych sercach.
Piotr Jaroszyński
Nasz Dziennik, 4-5 października 2014